Strona:Karol May - Rapir i tomahawk.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Więc przypuszcza pan, że sennorowi naprawdę pozwolę spać na słomie w tem przemoczonem ubraniu? Nie, nigdy! Niech pan idzie za mną.
Poszła po schodach na górę. Otworzyła drzwi i wprowadiła Gerarda do pokoju, urządzonego niemal wytwornie.
— Ależ to nie może być przecież sypialnia dla przyjezdnych! — rzekł zdumiony.
— Właściwie ma pan rację — uśmiechnęła się z zadowoleniem. — Zwykle mieszkają tu krewni, gdy przyjeżdżają do nas w odwiedziny. Mieszkała tu również podczas ostatniej wizyty miła moja kuzynka Emma Arbellez z hacjendy del Erina. Nie wiem, co się z nią teraz dzieje, zginęła bez śladu. Niech sennor tymczasem usiądzie. Zje pan co?
— Nie, dziękuję; jestem przeraźliwie wyczerpany.
Rezedilla wyszła na chwilę. Gerard usiadł w swem zniszczonem, wilgotnem ubraniu na jednym z foteli. Minęło kilka minut. Zmęczenie zamknęło mu powieki. Rezedilla zastała trappera pogrążonego we śnie. Umieściła na stole świecznik, nalała do miednicy wody i zaczęła przyglądać się Gerardowi z uczuciem litości.
— Biedak! — wyszeptała. — Jaki musiał być zmęczony, jeżeli usnął tak prędko. Ale oto jego strzelba; muszę się przekonać, czy moje przypuszczenia były słuszne.
Chciała strzelbę podnieść, lecz zbrakło jej sił broń była bowiem niezwykle ciężka. Zaczęła dokładnie przyglądać się kolbie. Po chwili wzrok jej padł na miejsce, które sierżant wykroił scyzorykiem.
— Złoto, prawdziwe złoto! — wyszeptała. — A więc to on! Przeczucia mnie nie omyliły. Jakże się cieszę! Po-

64