Strona:Karol May - Rapir i tomahawk.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przyprowadziliśmy jeńca, który przekradł się do miasta. Przytrzymano go w drodze powrotnej.
— Czy to ten, którego przed trzema godzinami zameldowano.
— Wedle rozkazu!
Porucznik popatrzył badawczo na jeńca i zapytał:
— Któż to taki?
— Podaje się za vaquera z Aldamy. Markietanka zaś powiada, że to kowal z Paryża. Zachowuje się bardzo złośliwie.
— Złośliwie? To pogarsza jego położenie. Jakże się zowie?
— Gerard.
Oficer zrobił krok wtył i zawołał:
— Gerard? Ludzie, czy wiecie, kogoście schwytali? To zapewne Czarny Gerard, z którym mieliśmy tyle kłopotu!
— Czarny Gerard! — rozległo się wokoło.
Oficer zażądał, by się uspokoił, i zapytał jeńca:
— Czy przypuszczenie moje jest słuszne? Odpowiadaj!
W Gerardzie zbudziło się uczucie dumy. Czy miał skłamać i zaprzeczyć, jak się nazywa? Nie. Ale czy miał przyznać się i pogorszyć w ten sposób swe położenie? Także nie. Najlepiej zaczekać, co powie dowódca. Wzruszając ramionami, odparł:
— Przeszukajcie mnie, poruczniku!
— Mówi się panie poruczniku, zrozumiano? — huknął oficer. — To zresztą wszystko jedno, czy się przyznasz, czy nie. Zaraz się dowiem, jak sprawa wygląda. Powiadają, że sławna strzelba Czarnego Gerarda ma kolbę

45