Strona:Karol May - Rapir i tomahawk.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

daje podejrzane. Niechaj pan dowódca postanowi, co z tobą uczynić. Jazda, naprzód!
— Dobrze, chodźmy do dowódcy. Przecież ty nie potrafisz tutaj nic zrobić! — odparł Gerard.
— Człowieku, jestem pewien, żeś ty nie żaden vaquero!
— Może.
— Już dobrze. Zaprowadzimy cię na odwach; tam się sprawa wyjaśni. Naprzód!
Pomaszerowali. Było ciemno. Gdyby się Gerardowi udało oswobodzić jedno ramię, mógłby uciec. Ale musiałby pozostawić broń, a był do niej tak przywiązany. Stara dubeltówka towarzyszyła mu przez długie lata, żywiła go i ochraniała. Czy miał ją pozostawić? Nie. Człowiek prerji ceni swą strzelbę tak samo, jak siebie. Gerard dał się prowadzić, nie próbując nawet uciekać. Miał nadzieję, że się przecież znajdzie jakieś wyjście.
Doszli do miasta. Kwatera mieściła się w budynku, który w Europie nazwanoby ratuszem. Na pierwszem piętrze mieszkał dowódca. Okna jego mieszkania były rzęsiście otwietlone. Odbywała się właśnie tertullia, o którem wspomniała Emilia.
Na parterze mieściła się wartownia. Siedziało w niej kilku podoficerów nad flaszką wódki w towarzystwie markietanki. Bawiono się głośno i hucznie.
— Tak, z Juarezem sprawa skończona, — rzekł jeden z sierżantów. — Wypalił ostatnią fajkę. Zobaczymy, czy te czerwone łotry ukoronują go na cesarza.
Pah, co komu na nim zależy! — odpowiedział drugi. — Cała wojna była dziecinną zabawką. To zupełnie

42