Strona:Karol May - Rapir i tomahawk.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wyrazem. Niechże więc pani dowie się, sennortta, że w wielkich miljonowych miastach wieczorami tysiące ludzi nie wie, skąd znajdą chleb na następny ranek. Jeszcze gorzej dzieje się jednak z tymi, którzy wieczorem powiadają sobie: — Jeżeli w nocy nie ukradniesz chleba, rano będziesz się wił z głodu. — Ci ludzie to niewolnicy zbrodni. Większość ich jest niemal bez winy, część zupełnie niewinna. Ojciec syna wychowuje na zbrodniarza, matka córkę; poczucia prawa nikt w nich nie rozwija i tak żyją ci ludzie, jak dzikie bestje, których żywiołem jest rabunek i kradzież. Są zwierzętami drapieżnemi wśród ludzi.
— Mój Boże, jakie to smutne.
— Smutniejsze, niż pani sądzi.
— Ale, sennor chciał przecież mówić o sobie?
— Oczywiście. Sam byłem takiem drapieżnem zwierzęciem.
— Być nie może! — odparła przerażona.
— A jednak tak jest. Nie oskarżam nikogo, wyznaję tylko, że byłem posłuszny ojcu. Byliśmy biedni, nauczyliśmy się pogardzać pracą. Ojciec mój miał naturę słabą i gardził kradzieżą; ja, przeznaczony na kowala, byłem silny i stałem się garrotteur’em, to znaczy wychodziłem nocami na ulice, zarzucałem na przechodniów pętle i, związawszy im szyję, gdy tracili przytomność, odzierałem z wszystkiego.
— O mój Boże, jakie to straszne! — zawołała Rezedilla, drżąc na carem ciele.
Była trupio blada. Siedział przed nią człowiek, jedyny, którego mogłaby pokochać, i opowiadał jej, że

20