Strona:Karol May - Rapir i tomahawk.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Kochał ją pan bardzo?
— Tak — odparł krótko i prosto.
Ten ton właśnie najbardziej pociągał Rezedillę. Była pewna, że ktoś inny wobec kobiety nie odpowiadałby w ten sposób.
— Musi się pan starać zapomnieć o niej, sennor.
— Nie mogę. Nie kocham jej wprawdzie, ale tak mnie unieszczęśliwiła, że nie jestem w stanie wyrwać jej z pamięci.
— Tego nie rozumiem. Jakże pan może być nieszczęśliwym, skoro jej pan nie kocha?
— Ponieważ nieszczęście moje nie jest skutkiem jej niewierności, lecz zdrady.
— Ah, powiedziała o panu coś złego? Było to kłamstwo?
— Nie, sennorita, była to, niestety, prawda.
Rezedilla doznała przy tych słowach dziwnego uczucia obcości. Nie panując nad sobą, zapytała:
— Żartował pan?
— Dlaczegóż miałbym żartować, sennorita? Nie, nie, powiedziałem szczerą prawdę.
Pochyliła głowę; na twarz jej wystąpił wyraz rozczarowania. Rzekła chłodniejszym, niż dotychczas, tonem:
— Niech mi pan wybaczy, że go dręczyłam pytaniami. Ale przychodził sennor do nas zawsze taki cichy i smutny, że było mi pana żal. Miałam wrażenie, że z oczu pańskich popłyną łzy.
— Tak, bywają ludzie, którzy noszą w sobie całe morze łez, za dumni są jednak, aby dać im upust.
— Ale ja to zauważyłam. I pomyślałam sobie, że

18