Strona:Karol May - Rapir i tomahawk.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niemi, musi mieć mocną, twardą rękę i wystrzegać się wszelkiego sentymentalizmu. Dopiero kiedyś będzie można pomyśleć o zamianie miecza na palmę.
— Ale obecnie trzeba się liczyć z polityką.
— Cóż mogą zrobić dyplomaci w obliczu dokonanych faktów?
— A Juarez, ten potężny przeciwnik? A inni?
— Z obrzydzeniem myślę o tych drobnych kreaturach, którzy uważają się za generałów i marzą tylko, aby innych strzyc, jak barany. Taki naprzykład Cortejo...
— Czy to ten, który zabiega o względy Pantery Południa? — przerwał cesarz.
— Tak. Ten sam Pablo Cortejo, którego córka rozsyła swą podobiznę, by zdobyć stronników.
— Widział pan tę fotografję? Bo ja, niestety, nie — rzekł cesarz z uśmiechem.
— Nie? Tej rozkoszy nie powinna sobie Wasza Cesarska Mość odmówić.
Generał wyciągnął z za czerwonej jedwabnej szarfy fotografję i rzekł:
— Pozwalam sobie pokazać tę fotografję Waszej Cesarskiej Mości. Trzeba znać swoich przeciwników.
Cesarz patrzył przez chwilę na podobiznę córki Corteja, poczem wręczył fotografję generałowi, mówiąc z ubolewaniem:
— Biedna dziewczyna!
Mejia zmarszczył znowu czoło. Kochał cesarza, ale był człowiekiem czynu i nienawidził wszelką zniewieściałość. Odparł energicznie:
— Biedna? Nie żałuję tej panny zupełnie. Ośmiesza

98