Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy mam ich pozbawić brody, o szejku?
— Rozkazuję ci!
— Niech ci Allah błogosławi, o dzielny i mądry między dziećmi Haddedihnów! Jesteś miły i łagodny dla swoich ludzi, a sprawiedliwy względem nieprzyjaciół swego szczepu. Będę posłuszny twemu rozkazowi.
Otworzył skrzynię, zawierającą rozmaite przyrządy i wyjął szambijeh[1], którego białe ostrze zabłysło w świetle ogniska. Był to balwierz szczepu.
— Dlaczego nie bierzesz noża, przeznaczonego dla brody? — zapytał go szejk.
— Czy mam nożem odciąć brody tym tchórzom, a potem dotykać się nim głowy i szuszach[2] walecznych Haddedihnów, o szejku?
— Masz słuszność; uczyń, jak postanowiłeś!
Związani Obeidowie bronili się, jak mogli, przed manipulacją, z którą łączyła się największa hańba; ale opór nie zdał im się na nic. Potrzymano ich, a sztylet Abu Manzura był tak ostry, że broda znikała pod nim, jak za dotknięciem brzytwy.
— Teraz wyprowadźcie ich — rozkazał szejk. — To są kobiety i niech ich kobiety strzegą. Dać im chleba, daktyli i wody; jeśli zechcą uciec, to strzelać do nich z miejsca.
Ostrzyżenie brody było nietylko karą, ale także doskonałym środkiem, aby uniemożliwić więźniom ucieczkę. Nie śmieliby bowiem zjawić się między swoimi bez brody. Teraz powstał szejk i wyjął swój nóż. Poznałem po jego uroczystej minie, że nastąpi coś niezwykłego i że przy tej sposobności wygłosi jakąś przemowę.

— Allah il Allah — zaczął — niema Boga innego, prócz Allaha. On stworzył wszystko, co żyje, a my jesteśmy jego dziećmi. Na cóż mają się nienawidzieć ci, co się kochają, i na cóż poróżnić się mają ci, którzy wzajem do siebie należą? Wiele gałęzi szumi w lesie, a na stepie wiele jest zdziebeł i kwiatów. Wszystkie one są sobie równe i dlatego znają się i nie rozstają się z sobą. Czyż my nie jesteśmy sobie także równi?

  1. Zakrzywiony sztylet.
  2. Pęk włosów na głowie.