Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— I za złotem, aby je zabrać ze sobą — wtrącił szejk.
— Nie — odpowiedziałem. — On jest bogaty i posiada tyle złota i srebra, ile potrzebuje. Jemu chodzi tylko o pisma i obrazy; wszystko inne chce on pozostawić mieszkańcom tego kraju.
— A cóż ty będziesz przy tem robić?
— Mam go zaprowadzić na miejsce, gdzie znajdzie to, czego szuka.
— Do tego nie potrzeba mu ciebie, ty możesz pójść z nami w bój. Sami wskażemy mu dość takich miejsc. Cały kraj jest pełen ruin i gruzów.
— Ależ nikt się z nim nie może rozmówić, jeśli mnie przy nim niema. Ani wy nie rozumiecie jego mowy, ani on waszej.
— Niechże wprzód z nami pójdzie w bój, a potem wskażemy wam wiele miejsc, gdzie znajdziecie pisma i obrazy.
Lindsay spostrzegł, że mowa była o nim.
— Co oni mówią? — zapytał.
— Pytają się mnie, czego pan chce w tym kraju?
— Powiedział pan im?
— Tak.
— Że chcę wykopywać fowling-bulle?
— Tak.
— A więc?
— Chcą, żebym opuścił pana.
— A co pan ma robić?
— Towarzyszyć im w walkach. Uważają mnie za wielkiego bohatera.
— Hm! A gdzie znajdę fowling-bulle?
— Oni chcą panu je wskazać.
— Ah! Ale ja nie rozumiem tych ludzi!
— Powiedziałem im to.
— Co odpowiedzieli?
— Abyś się pan udał z nimi na wyprawę wojenną, a potem oni nam pokażą, gdzie można znaleźć pisma i podobne rzeczy.
— Well! Pojedziemy z nimi.
— Ależ to niema sensu!
— Dlaczego?
— Narażamy się tem. Cóż nas obchodzą ich waśnie?