Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Aaleikum sallam! — odpowiedział Mohammed Emin. — Cudzoziemcze, kto jesteś i skąd przychodzisz?
Koń jeźdźca był czarny jak noc. On sam miał na sobie pancerną koszulę, naramienniki i nagolenniki, oraz hełm szczerozłoty. Dokoła hełmu miał szal, utkany przez rajskie huryski; tysiąc żywych gwiazd krążyło w jego oczach. Grot lancy jego był ze szczerego srebra, ostrze jej świeciło jak błysk piorunu, a pod tem przytwierdzone były brody stu zabitych nieprzyjaciół. Sztylet jego iskrzył się jak djament, a miecz jego roztrzaskać mógł stal i żelazo.
— Jestem wodzem z dalekiego kraju — odrzekł błyszczący. — Kocham cię, a słyszałem przed godziną, że plemię twe ma być wytracone. Dlatego wsiadłem na mego rumaka, który może lecieć jako myśl człowieka, i pośpieszyłem tu, aby cię ostrzec.
— Kto chce wygubić plemię moje? — spytał Mohammed.
Niebiański wyrzekł imiona nieprzyjaciół.
— Wiesz to napewne?
— Tarcza moja powiada mi wszystko, co się tylko dzieje na ziemi.
Mohammed popatrzył na złotą tarczę. W pośrodku jej znajdował się karbunkuł pięć razy większy od ręki mężczyzny, a w nim zobaczył wszystkich swoich nieprzyjaciół zebranych, aby przeciw niemu wyruszyć.
— Co za wojsko! — zawołał. — Jesteśmy zgubieni.
— Nie, gdyż dopomogę ci — odrzekł obcy. — Zgromadź wszystkich twych wojowników dokoła doliny Stopni i czekaj, aż przywiodę ci nieprzyjaciół.
Dał znak swojemu koniowi, który wzniósł się znowu wgórę i zniknął za chmurą. Mohammed Emin zaś uzbroił siebie i swoich, udał się do doliny Stopni i obsadził ją dokoła tak, że nieprzyjaciele mogli wejść, ale wyjść już nie mogli. Nazajutrz nadjechał obcy bohater. Świecił jako sto słońc, blask ten tak oślepił nieprzyjaciół, że zamknąwszy oczy, szli za nim w sam środek doliny Stopni. Tam jednak odwrócił tarczę, blask uszedł z niego, a oni otwarli oczy. Ujrzeli się wśród