Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Było to dla mnie bardzo przyjemne ze względu na bezpieczeństwo Mohammed Emina.
— Czy tamci wnet tu przybędą?
— Kto to wie?… Allah jest niezbadany; wiedzie on wiernego tam i sam, na prawo i lewo, jak mu się podoba, gdyż drogi ludzkie są w kitab takdirin, w księdze Opatrzności zapisane.
— Czy Ali bej jest tutaj? — zapytałem naczelnika.
— Tak jest.
— Gdzie?
— Bu kapu eszeri — poza temi drzwiami.
— Czy sam jest?
— Tak.
— Powiedz mu, że chcemy z nim mówić.
Podczas gdy odchodził do innej komnaty, trącił Ifra małego Halefa w bok i spytał zcicha, łypiąc okiem na Mohammed Emina:
— Kto jest ten Arab?
— Szejk.
— Skąd przybywa?
— Spotkaliśmy go. Jest przyjacielem mojego zihdi i zostanie teraz z nami.
— Wer czok baksziszler — daje duże napiwki?
— Bu kadar — tyle — stwierdził Halef, pokazując wszystkie dziesięć palców.
To wystarczyło poczciwemu bulukowi emini, co również poznałem i po jego minie. W tej chwili otwarły się drzwi i naczelnik wsi wrócił. Za nim pojawił się młody człowiek, bardzo pięknej postaci. Był wysoki i smukły, miał regularne rysy twarzy i dwoje oczu o zdumiewająco płomiennem spojrzeniu. Miał na sobie ładnie haftowane spodnie, bogato szytą bluzę i turban, spod którego wylewała się pełnia wspaniałych zwoi. Za pasem tkwił tylko jeden nóż z głownią pysznej, artystycznej roboty.
— Chosz geldin demek — bądźcie pozdrowieni — rzekł, podając dłoń najprzód mnie, potem szejkowi, a wkońcu Halefowi. Baszybożuka zdawał się nie zauważyć.
— Mazal bujurum sultanum — przebacz mi panie, że w dom twój wstępuję — odrzekłem. — Wieczór nadchodzi, a ja chciałem ciebie zapytać, czy na terytorium