Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dowej zawiści, najdzikszego fanatyzmu, żądzy zaborów, fałszu politycznego, rabunku lub krwawej zemsty. Mieszkania ludzi wiszą tu po ścianach skalistych i rozpadlinach kamiennych, jak gniazda sępów, gotowych rzucić się każdej chwili na zdobycz, nic nie przeczuwającą. System ciemiężenia i bezwzględnej chciwości wytworzyły tu tę wściekłą zażartość, która nie odróżnia już prawie przyjaciela od wroga, a słowo miłości i przebaczenia, niesione tu przez chrześcijańskich wysłańców, uleciało już dawno z wichrami. Mogą sobie misjonarze amerykańscy mówić o swoich wynikach, co im się podoba; rola nie jest podatną do przyjęcia ziarnka gorczycznego. Mogą też inni mężowie boży czynić wszystko i ważyć się na wszystko; w górach kurdyjskich łączą się najbardziej wrogie sobie prądy w jeden olbrzymi wir, dziki i nieukojony. Spokój może tam nastać dopiero wówczas, gdy jakiejś potężnej pięści uda się skruszyć te rafy, ujarzmić zawiść i rozgnieść łeb ohydnej, pełzającej cicho szacherce krwią. Wówczas dopiero otworzą się drogi tym, co „pokój głoszą i zbawienie zwiastują“. Wówczas żaden z mieszkańców tych gór nie będzie już mógł powiedzieć: „Zostałem chrześcijaninem, gdyż w przeciwnym razie dostałbym baty“. A ten agha był surowym muzułmaninem.
Góra była coraz to bliżej i bliżej, albo raczej ja się do niej zbliżałem. Grunt był wprawdzie miękki i wilgotny, lecz tylko niewiele było miejsc takich, gdzie zagrzęzłyby głębiej kopyta mojego konia. Wreszcie stanąłem na ziemi suchej. Febryczna okolica Tygrysu była poza mną. Teraz ujrzałem po prawej stronie jeźdźca i wnet poznałem Halefa, z którym złączyłem się też niebawem.
— Spotkałeś kogo? — spytałem.
— Nie, zihdi.
— I nikt ciebie nie widział?
— Ani żywa dusza. Zdaleka tylko na południu widziałem na drodze, którą opuściliśmy, małego człowieka, jak biegł, wlokąc jakieś zwierzę za sobą. Nie mogłem go jednak poznać dokładnie.
— Czy poznajesz tego tam? — zapytałem, wskazując na północ.
— O, zihdi, to nikt inny, tylko szejk.