Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— I na wyspie, przy której przedtem znajdowali się wasi młodzi ludzie?
— Nie.
— Powiedziano mi przecież, że oni tam pasą trzody! Usta wasze pełne są kłamstw! Kto jest na tej wyspie?
Spojrzeli na siebie zakłopotani; potem odpowiedział jeden z nich:
— Tam są ludzie.
— Co za ludzie?
— Cudzoziemcy.
— Skąd?
— Nie wiemy.
— A któż wie o tem?
— Tylko szejk.
— Kto przyprowadził tych mężów do was?
— Nasi wojownicy.
— Was wojownicy! I tylko szejk wie, skąd oni są? Widzę, że będę musiał zażądać od was trzech tysięcy owiec, zamiast — dwóch tysięcy. A może wolicie powiedzieć mi?
— Panie, nie wolno nam!
— Dlaczego?
— Szejk by nas ukarał. Zlituj się nad nami!
— Macie słuszność; nie wprowadzę was w kłopot.
Wtem rozległ się tętent między namiotami: byli to jeńcy wraz z eskortą. Na ten widok ozwały się we wszystkich namiotach skargi i lamenty, choć na dworze nie było widać nikogo. Powstałem.
— Teraz możecie się przekonać, że powiedziałem prawdę. Przybyło czterdziestu z waszych wojowników, aby zabrać okup. Pójdźcie teraz do namiotów i wyprowadźcie wszystkich ich mieszkańców przed obóz; nic im się nie stanie, chcę z nimi tylko pomówić.
Zgromadzenie takiego tłumu starców, kobiet i dzieci wymagało niemało trudu. Gdy już wszyscy byli razem, przystąpiłem do więźniów:
— Widzicie tu swoich ojców, swoje matki, siostry i dzieci! Są w moich rękach; każę ich uwięzie i stąd uprowadzić, jeśli nie będziecie posłuszni rozkazom, jakie teraz otrzymacie. Macie sześć pastwisk, a wszystkie są wpobliżu. Podzielę was na sześć oddziałów, a każdy z nich uda się pod nadzorem moich wojowni-