Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Po chwili wrócił Abrahim.
— Czy zbadałeś ten pokój?
— Tak.
— Cóż?
— Nie odwiedziwszy chorej, nie mogę jeszcze nic powiedzieć.
— Więc chodź, effendi. Ale pozwól, że jeszcze raz cię ostrzegę!
— Dobrze. Wiem dokładnie, co mam robić.
Weszliśmy do drugiego pokoju. W głębi przy ścianie stała kobieta, otulona w długie szaty, z twarzą szczelnie osłoniętą. Z kształtów jej nie było nic widać, prócz drobnych nóżek, tkwiących w aksamitnych pantofelkach. Postawiłem jej pytania z taką powściągliwością, że Egipcjanin był zupełnie zadowolony, potem kazałem jej przejść się trochę po pokoju, wreszcie poprosiłem, by mi podała rękę. Mimo tak poważnej sytuacji ledwo zdołałem powstrzymać w sobie wybuch śmiechu. Ręka jej bowiem była tak szczelnie owinięta grubem suknem, iż nie można było przez nie ani jednego palca rozpoznać. Taksamo owinięte było i ramię.
Zwróciłem się do Abrahima.
— Mamur, te bandaże muszą być usunięte.
— Na co?
— Nie mogę wyczuć pulsu.
— Odwiń chustki — rozkazał jej. Cofnęła ramię, a po chwili ukazała się delikatna rączka; na różowym paluszku tej rączki ujrzałem wąski pierścień, ozdobiony perłą. Abrahim śledził każdy mój ruch z napiętą uwagą. Podczas gdy trzema palcami objąłem jej rękę, skłoniłem ku niej ucho, jak gdybym nietylko chciał wyczuć puls, ale usłyszeć go; wtem wionęło tchnienie poprzez zasłony i usłyszałem, cichutkim, prawie niesłyszalnym szeptem wymówione słowa:
— Kurtar Senicaji — ratuj Senicę!
— Czy już koniec? — zapytał teraz Abrahim, przystąpiwszy bliżej.
— Tak.
— Cóż jej jest?
— Choroba jej jest ciężka, najcięższa, jaką znam — ale — ja ją ocalę.
Te ostatnie trzy słowa, powoli i z naciskiem wypowiedziane, zwróciłem raczej do niej, niż do niego.