Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Skierowałem się ku wyjściu. Mimo, iż zauważyłem już przy wyliczaniu objawów, że Gicela cierpi na silną chorobę umysłową, udawałem przed nim, że mam na myśli jakąś chorobę ciała. Nasuwał mi się domysł, że choroba tej kobiety jest wynikiem jakiegoś przymusu, który za sprawą tego człowieka zaciężył nad jej duszą. Pragnąłem więc wszystko jaknajdokładniej wybadać. Znowu dał mi odejść aż do drzwi, a potem zawołał:
— Zatrzymaj się, hekim, zostań tu. Pozwolę ci wejść do haremu.
Wróciłem, nie dając do poznania, że mnie ten obrót rzeczy cieszy. Czułem się zwycięzcą, gdyż wymogłem na nim ustępstwo, jakiego może nigdy jeszcze muzułmanin na rzecz Europejczyka nie uczynił. Wielką snać była miłość tego Egipcjanina ku żonie i niezwykłą troskliwość, jaką ją otaczał, skoro dał się skłonić do tak wyjątkowego ustępstwa. Jak wiele go kosztowała ta ofiara, mogłem wyczytać z jego jadowitych spojrzeń, z każdego ruchu jego twarzy, wyrażającej teraz gorycz bezbrzeżną i nienawiść do intruza, który chce się wedrzeć w misterja jego domowego życia. Byłem przekonany, że człowiek ten nigdy nie przestanie być moim wrogiem, choćby mi się nawet udało uzdrowić mu żonę, tembardziej, że i on był tego przekonania, żeśmy się już raz spotkali wśród nieprzyjemnych okoliczności. Oddalił się teraz, aby osobiście poczynić wszelkie potrzebne przygotowania, nie chciał bowiem, aby który z jego służących zauważył, iż on pozwala obcemu mężczyźnie wejść do najświętszego przybytku swego domu.
Wrócił dopiero po dłuższym czasie. Usta miał mocno ściśnięte, jak człowiek, zdobywający się na jakąś silną, ale upartą stanowczość, a w oczach jego przebijała się nienawiść, choć starał się ją ukryć. Tak wyglądał, gdy rzekł do mnie:
— Masz do niej pójść,..
— Obiecałeś mi to już przedtem.
— I zobaczyć jej pokoje...
— Naturalnie.
— I ją samą...
— Osłoniętą i zawiniętą.
— I mówić z nią?
— To rzecz konieczna.