Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

go zawstydzić, więc postąpiłem tak, jak gdybym nic nie słyszał.
— Czego on chce?
— Ktoś jest chory.
— Czy trzeba koniecznie?
— Koniecznie, effendi. Dusza chorego jest już na odlocie. Musisz się pośpieszyć, jeśli ją chcesz zatrzymać.
Hm, niezłym był dyplomatą!
— Każ wejść temu człowiekowi!
Wyszedł, a po chwili wepchnął posłańca do pokoju.
Posłaniec pochylił się aż do ziemi, zzuł obuwie i czekał pokornie, aż doń przemówię.
— Przystąp bliżej!
— Salam aaleikum! Allah z tobą, o panie, otwórz twe ucho na pokorną prośbę najostatniejszego z twych sług.
— Kim jesteś? Jestem sługą wielkiego Abrahima-mamura, który mieszka tam u górnego biegu rzeki.
— Co masz mi powiedzieć?
— Wielkie nieszczęście nawiedziło dom mego pana, albowiem Gicela, serca jego klejnot, zasnuwa się cieniami śmierci. Nikt z lekarzy, fakirów i czarowników nie zdołał choroby zażegnać. Aż tu pan mój — Allah niechaj uraduje oczy jego — usłyszał o tobie, o twej sławie i o tem, że śmierć ucieka przed twym głosem. Posłał mnie do ciebie, abym ci powiedział w jego imieniu: przyjdź i zetrzyj krople zagłady z mego kwiecia, a wdzięczność moja będzie słodką i jasną, jak blask złota.
Taki opis kobiety, będącej już w leciech, wydawał mi się cokolwiek przesadzonym.
— Nie znam miejscowości, w której pan twój mieszka. Czy jest to daleko stąd?
— Mieszka na brzegu i przysyła ci łódź. Będziesz u niego za godzinę.
— Kto odwiezie mię zpowrotem?
— Ja.
— Zaraz idę. Poczekaj na dworze! Wziął swe obuwie i wyszedł. Ja zaś powstałem, wdziałem na siebie inną szatę i sięgnąłem po szkatułkę z lekarstwami.
W pięć minut potem siedzieliśmy w łodzi, poruszanej przez czterech wioślarzy; ja pogrążony w myślach, Halef