Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy ciąży na tobie obowiązek krwawego sądu nad nimi?
— Nie.
— Zostaw ich w spokoju. Nie warto się mieszać w cudze sprawy.
Mówił, jak prawdziwy Beduin. Nie uznał nawet za potrzebne popatrzeć się przez mgnienie oka na ludzi, których nazwano mordercami. Oni zaś zauważyli i poznali nas. Widziałem, że spieszno im było dostać się na skorupę solną. Uskuteczniwszy to, wybuchnęli głośnym szyderczym śmiechem.
Wróciliśmy napowrót do chaty, aby wypocząć do południa. Potem, zaopatrzywszy się w niezbędne zapasy żywności, rozpoczęliśmy tę wielce niebezpieczną podróż.
Często zimą przebiegałem dalekie, milami ciągnące się przestrzenie i to po rzekach, zupełnie mi nieznanych; byłem wówczas zawsze przygotowany na to, iż lada chwila lód się podemną załamie. Nigdy jednak nie doznałem takiego uczucia, jak obecnie, gdym wstąpił na zdradliwy szott. Ani mnie nie opanowała trwoga, ani mnie strach nie zdjął, miałem raczej uczucie linoskoczka, który nie wie napewno, czy lina, po której kroczy, jest dobrze przymocowana. Było dla mnie coś niepokojącego w tem, że mam pod sobą zamiast lodu skorupę z soli. Dziwny jej dźwięk, barwa niezwykła i układ cząstek — wszystko to było mi tak obce, że czułem się na niej, jakby nie swój. Za każdym krokiem badałem, czy stoję na mocnym gruncie. Miejscami skorupa była twarda i gładka tak, że można było ślizgać się po niej, gdzieindziej znów miała spoistość śniegu i tak luźna, że nie zdołała udźwignąć najmniejszego ciężaru.
Skorom się jako tako oswoił z tą niezwykłą sytuacją, usadowiłem się na koniu, powierzając niejako los swój nietylko przewodnikowi, ale także instynktowi zwierzęcia. Mój koń znalazł się widocznie nie po raz pierwszy w życiu na tak niepewnym gruncie. Zrazu biegł sobie swobodnie, w najlepszem usposobieniu, potem jednak, gdy uczuł pod sobą żywioł niepewny, okazywał wybitne zamiłowanie do najtwardszych miejsc wąziutkiej ścieżynki. Przytem zdawał się szmer każdy łowić uszyma, obwąchiwał teren, parskał, jakby tym sposobem chciał wyrazić wahanie się i wątpliwość, a często ostrożność