Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Panie, powinieneś wiedzieć, że mój zihdi jest mistrzem w walce i że umie odnaleźć wszelki makam[1]. On mnie nauczył, jak się szuka śladu w piasku, w trawie, na ziemi i na skale, on mi pokazał, jak się trzeba zastanowić przy ściganiu uciekającego wroga. Byłem pierwszym, który pobiegł za Abu-Zeifem, ale nie ujrzałem go już. Biegałem to w tę, to w tamtą stronę, wreszcie pomyślałem sobie, że był on zapewne tak przezornym, by się ukryć gdzieś niedaleko skały. Rozejrzałem się po kamieniach i znalazłem go. Po krótkiej walce utopiłem mu nóż w serce nikczemne. Pokażę wam trupa.
Zostałem w jaskini, podczas gdy wszyscy Atejbehowie wyszli, by zobaczyć nieżywego Abu-Zeifa.
Wrócili z triumfem.
— Jakiej żądasz nagrody? — zapytał szejk walecznego Halefa.
— Panie, przybywam z dalekiego kraju, do którego już nigdy nie wrócę! Jeśli mnie uważasz za godnego, to przyjmij mnie do swego szczepu.
— Chcesz zostać Atejbehem? A co mówi na to twój pan?
— Zgadza się. Nieprawdaż. zihdi?
— Tak — zabrałem głos. — Łączę życzenie moje z jego prośbą.
— Co się mnie tyczy, zgodziłbym się bez wahania — odrzekł szejk. — Muszę jednak zapytać tych ludzi; przyjęcie obcego człowieka do naszego szczepu jest rzeczą bardzo ważną, która wymaga wiele czasu. Czy masz krewnych wpobliżu?
— Nie.
— Czy grozi ci krwawy odwet?
— Nie.
— Czy jesteś sunnitą, czy sziitą?
— Jestem zwolennikiem sunny.
— Czy rzeczywiście nie miałeś nigdy ani żony ani dzieci?
— Nigdy.
— Jeżeli tak, to możemy odrazu przystąpić do narad.

— Więc naradźcie się nad jedną jeszcze sprawą!

  1. Ślad.