Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Skąd przybywacie?
— Z zachodu.
— Dokąd zdążacie?
— Do Seddady.
— Z jakiego jesteście szczepu?
Wskazałem na Halefa i odpowiedziałem:
— Ten mąż pochodzi z równiny Admar, ja zaś należę do Beni-Saksa. A co wy za jedni?
— My jesteśmy ze sławnego szczepu Uelad Hamalek.
Uelad Hamalekowie są dobrymi jeźdźcami i walecznymi wojownikami.
— Skąd przybywacie?
— Z Gafzy.
— Odbyliście więc długą podróż. Dokąd jedziecie?
— Do Bir[1] Zauidi, tam mamy przyjaciół.
Choć wiedziałem, że kłamią, oświadczając, iż przybywają z Gafzy, a chcą się dostać do zdroju Zauidi — udałem, iż wierzę im i zapytałem:
— Czy pozwolicie, że spoczniemy przy was?
— Zatrzymujemy się tu aż do wczesnego rana, brzmiała ich odpowiedź, która ani nie potwierdzała, ani nie zaprzeczała mego pytania.
— I my zamierzamy tu wypocząć aż do wschodu słońca. Widzę, że macie tu dość wody dla nas wszystkich i dla naszych koni. Czy możemy zostać?
— Pustynia należy do wszystkich. Marhaba, witamy cię i jesteśmy ci radzi!
Mimo tego powitania, coprawda zwyczajem nakazanego, znać było po ich minach, że chętnieby się nas pozbyli. My zaś, nie dbając o to, zjechaliśmy po łagodnym stoku skalistym wdół; tu, zsiadłszy z koni, rozłożyliśmy się swobodnie nad wodą, tuż przy nich.

Teraz mogłem się im zbliska przypatrzeć; wygląd ich nie wzbudzał zaufania. Starszy z nich, który odpowiadał na poprzednie moje pytania, był wysokiego wzrostu i bardzo chudy. Burnus nie przylegał mu należycie do ciała, ale zwisał tak, jak łachman u straszydła na ptaki. Spod niebieskiego i brudnego już turbanu wyglądała para oczu małych, świdrujących, z jakimś tajemniczym wyrazem; wąskie i bezkrwiste usta okolone

  1. Studnia, zdrój.