Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja sam. Czy mogę cię o coś poprosić, Halefie?
— Tak. Wiesz, że czynię dla ciebie wszystko, co mogę i co mi wolno.
— Masz przynieść szejkowi wody ze świętej studni Cem-cem. Przynieś i mnie jedną flaszkę.
— Zihdi, zażądaj ode mnie wszystkiego, tylko nie tego; nie mogę tego uczynić za żadną cenę. Ze studni tej mogą pić tylko wierni. Gdybym ci przyniósł wody to już nicby mnie nie uchroniło od wiecznego potępienia!
Powiedział to z takiem przekonaniem, że nie chciałem już więcej nań nalegać. Po chwili zapytał:
— Czy nie chciałbyś sam pójść po świętą wodę?
— Nie wolno mi!
— Wolno ci, jeśli się przedtem nawrócisz i przyjmiesz wiarę świętą.
— Nie uczynię tego; ale teraz śpijmy.
Nazajutrz wyjechał Halef w towarzystwie swej żony. Nakazano mu, by wszędzie mówił, że przybywa z dalekich stron i nikomu nie zdradził, że jego towarzyszka jest ze szczepu Atejbeh. Za parą małżeńską jechał przez pewien czas wojownik, któremu poruczono rozglądać się bacznie po drodze między Mekką a Dżiddą. U wejścia do kotliny ustawiono straż.
Pierwszy dzień minął spokojnie, drugiego zwróciłem się do szejka z zapytaniem, czy pozwoli mi zrobić małą wycieczkę w okolicę. Dał mi wielbłąda, ale prosił o zachowanie wszelkich ostrożności. Sądziłem, że sam pojadę; tymczasem, gdym chciał już dosiąść wielbłąda, przystąpiła do mnie córka szejka zapytała:
— Effendi, czy mogę z tobą pojechać?
— Owszem.
Gdyśmy opuścili kotlinę, skierowałem się mimowoli ku Mekce. Sądziłem, że moja towarzyszka ostrzeże mnie, ale ona nie rzekła ani słowa. Po kwadransie jazdy skręciła trochę w prawo i poprosiła:
— Jedź ze mną, effendi!
— Dokąd?
— Chcę zobaczyć, czy nasz strażnik jest na swojem miejscu.
Po pięciu minutach ujrzeliśmy go. Siedział na wzgórzu i patrzył nieustannie na południe.