Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Adam, pogrzebawszy ją, płakał nad jej grobem przez czterdzieści dni i czterdzieści nocy; potem udał się na Selan-Dib, gdzie umarł i został pochowany. Jest to wyspa, o której tylko wierni coś wiedzą.
— Mylisz się, Halefie. Wyspa ta nazywała się w języku jej mieszkańców Sinhala-Dfipa, a wyście z nazwy tej urobili Selan-Dib. Sinhala-Dfipa znaczy tyle, co lwia wyspa. Należy ona do chrześcijan, do Ingljów; byłem tam już dwa razy.
Na twarzy Halefa malowało się ogromne zdumienie.
— Ależ nasi talebowie[1] głoszą, że śmierć czeka każdego niewiernego, co wstąpi na tę wyspę!
— Czym umarł?
— Nie. Ale ty jesteś ulubieńcem Allaha, mimo że nie wyznajesz prawdziwej wiary.
— Przytoczę ci jeszcze jeden przykład. Prawda, że każdy z niewiernych, co stanie na świętej ziemi Mekki lub Mediny musi natychmiast zginąć?
— Tak.
— A jednak żyją jeszcze dziś chrześcijanie, którzy tam byli.
— Prawda to?
— Tak jest. Udawali, że są muzułmanami.
— Znali więc zapewne nasz język i nasze zwyczaje.
— A znali!
Halef spojrzał teraz ku mnie badawczo i zarazem trwożliwie.
— Zihdi, i ty je znasz. Czy i ty chcesz pójść do Mekki?
— Czy weźmiesz mnie z sobą?
— Nie, zihdi; albowiem odpokutowałbym za ten grzech w najgłębszych czeluściach Dżehenny.
— A zdradziłbyś mnie, gdybyś mnie spotkał w Mekce?
— Effendi, nie zasmucaj mnie! Byłbym zmuszony cię zdradzić, a jednak nie mógłbym. Nie mógłbym dłużej żyć!
Widziałem, że to jego najgłębsze przekonanie. Nie chciałem więcej znęcać się nad nim.
— Halefie, kochasz mnie?

— Bardziej niż siebie samego, zihdi; wierzaj mi!

  1. Uczeni.