Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i łoskot, który z szybkością burzy ogarnął nasz statek. Czułem, że barka zanurzyła się przodem głęboko w fale, a potem podniosła się znowu i sunęła dalej ze zdwojoną szybkością, trzeszcząc we wszystkich spojeniach. Z nasady masztu wydobywał się groźny zgrzyt, a na pokładzie rozlegał się hałas biegającej na wszystkie strony załogi i słychać było naprzemian to żałosne zawodzenia, to krzyk trwogi, to modły żarliwe.
Wśród tego zamieszania brzmiał donośnie spokojny głos kapitana.
Teraz trzeba było wielkiego panowania nad sobą i zimnej krwi. Według moich obliczeń zbliżała się barka do wyżyny Rabbegh, zwanej po arabsku Rabr; stąd ciągnie się ławą ku południu szereg podwodnych skał, niebezpiecznych dla żeglugi. Tam, między wyspą Ghauat a Ras Hatiba, jeżą się skały z koralu; trudno się przez nie przewinąć nawet w pogodną, słoneczną porę, gdy morze spokojne. Żeglarze, zbliżając się do tego miejsca, zanoszą modły do nieba; w ich języku miejsce to nazywa się: Om-el-Hablein, czyli „miejsce obydwóch lin“; nazwa ta wskazuje na to, jakim sposobem za dawnych czasów chroniono tu statki przed rozbiciem.
Burza pędziła nas z przerażającą szybkością ku tym skałom. O zawinięciu do jakiejś przystani nie można było nawet pomyśleć. Powstałem z posłania. Wiedziałem, że gdyby barka wleciała na skałę, nie mógłbym się ratować, bo byłem zamknięty w komórce!
Wtem usłyszałem, mimo ryku żywiołów, jakiś szmer u mych drzwi. Przystąpiłem bliżej i nasłuchiwałem. Nie omyliłem się. Ktoś odsunął zapory i otworzył drzwi.
— Zihdi!
— Kto to?
— Hamdullillah! cześć Bogu, że wskazał mi drogę! Czy poznajesz głos swego wiernego Halefa?
— Halef? To niemożliwe! To nie on; Halef nie może chodzić.
— A to dlaczego?
— Bo jest ranny i ma złamaną nogę.
— Tak jest, zihdi, mam na ramieniu ranę od kuli; ale nogi nie złamałem.
— Więc Abu-Zeif skłamał.