Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ben Mustafie ogromne wrażenie. Podskoczył do góry, jak piłka, chwyciwszy się rozpaczliwie za głowę, a potem skrył się za masztem.
— Pokazałem ci, jak strzelam, ben Mustafa! — zawołałem. — Jeśli nie odjedziesz precz z twym sandalem, to strzelę ci w samo serce. Możesz być pewny.
Groźba ta odniosła pożądany skutek. Ben Mustafa pobiegł do steru i odtrąciwszy sternika, skierował sandal wbok. W dwie minuty potem znalazł się on w takiej od nas odległości, że kula moja nie mogłaby go dosięgnąć.
— Teraz jesteśmy na chwilę bezpieczni — powiedziałem.
— On się już po raz drugi nie zbliży do nas, ale nie spuści nas z oka dopóty, aż przybijemy gdzieś do brzegu; wtedy wezwie przeciwko nam pomocy prawa.
— Ale o to mniejsza; lękam się czego innego.
— Czego?
— Tego tu!
Zauważyłem już od pewnego czasu, że fale rzeki wezbrały i przewalały się z coraz większą szybkością. Nadto i koryto rzeki zwężało się i byliśmy już blisko miejsca bardzo niebezpiecznego dla żeglugi. Teraz musiała ustać wszelka walka między ludźmi i całą uwagę należało zwrócić na groźny żywioł natury.
Teraz zabrzmiał potężny głos reisa:
— Uważajcie, mężowie, nadchodzi szellah, katarakta! Zgromadźcie się i odmówcie świętą fatchę!
Majtkowie zaczęli się modlić, spełniając jego rozkaz:
— Strzeż nas, o Panie, przed szatanem, któregoś ukamienował!
— W imię Wszechmiłościwego! — zaintonował reis.
Potem wszyscy razem odmówili fatchę, pierwszą surę Koranu.
Przyznać muszę, że ta modlitwa wywarła na mnie wstrząsające wrażenie; nie dlatego, że uprzytomniłem sobie przytem niebezpieczeństwo, które nam groziło, ale uczułem w sobie jakiś dreszcz uroczysty, wielki szacunek dla tych półdzików, a jednak głęboko religijnych ludzi. Nie mogłem zachować się obojętnie na widok ludzi, którzy nie przystępują do żadnego dzieła, nie wspomniawszy imienia Bożego.