Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nigdzie wokoło domu nie spotkałem ani śladu życia, a nawet za murami zdawało się wszystko tonąć w głębokiej ciszy. Na kanale stała łódź Abrahima z założonemi wiosłami. Wskoczyłem do niej i sprowadziłem ją w pobliże naszej łodzi.
— Oto łódź — rzekłem do naszych dwóch służących — zajedźcie z nią trochę w dół rzeki, napełnijcie ją kamieniami i niech zatonie… Wiosła mogą się nam jeszcze przydać. Zabierzemy je dla siebie. Łodzi nie przymocowujcie do brzegu; niech będzie każdej chwili gotowa do odjazdu. Isla ben Maflej, za mną!
Zostawiliśmy łódź w miejscu. i podeszliśmy pocichu do kanału. Woda jego nie wyglądała zbyt ponętnie. Wrzuciłem do niej kamień i przekonałem się, że nie jest głęboka. Isla rozebrał się i wszedł do wody; sięgała mu aż po szyję.
— Czy podołasz? — zapytałem go.
— Łatwiej pływać, niż chodzić, bo na dnie tyle mułu, że mi aż do kolan sięga.
— Czy trwasz dalej przy swem postanowieniu?
— Tak. Przynieś mi odzież do bramy. Hajdi, więc naprzód!
Podrzucił nogi wtył, odgarnął wodę wyprężonemi ramionami i znikł pod murami.
Zaczekałem jeszcze w miejscu, przypuszczając, że w razie jakiegoś nieprzewidzianego wypadku, mógłbym mu być potrzebny. Postąpiłem dobrzę, bo gdy się już chciałem odwrócić, wytknął Isla głowę z otworu w murze.
— Wracasz?
— Nie mogłem się dalej dostać.
— Dlaczego?
— Effendi, nie zdołamy Senicy uwolnić!
— Czemu nie?
— Mur jest za wysoki.
— Nicby to nam nie pomogło, gdyby nawet był niższy. Wszystkie drzwi są przecie mocno zamknięte.
— A kanał również.
— Zamknięty?
— Tak.
— Czem?
— Kratą z mocnego drzewa.