Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/418

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   390   —

— Widzisz te złotówki? I ten drab udawał biedaka, który krawiectwem przepycha się ze wsi do wsi. To pieniądze ukradzione, lub zrabowane. Co z nimi zrobimy?
— Włóż mu je napowrót do kieszeni. To nie do nas należy, ale broń mu odbierzemy, żeby nią zła nie wyrządzał.
Posadziłem znów łotrzyka na ziemi. Zgrzytał zębami. Kim i czem był właściwie? Zadrżelibyśmy ze strachu, gdybyśmy się dowiedzieli, jak sam powiedział. Musiałem uczynić go nieszkodliwym dla nas, ale w tym celu nie potrzebowałem mu odpłacać wet za wet, czyli morderstwem za morderstwo. Natomiast powinien był ponieść karę dotkliwą, a zarazem taką, któraby pozbawiła go zdolności do zajmowania się nadal nami.
— Przywiążcie go tam do ławy! — zabrzmiał mój wyrok.
Hultaj udał, że chwyt za gardło odebrał mu wszelką możliwość mchu, zaledwie jednak wymówiłem te słowa, poderwał się, w dwóch skokach był przy Habulamie, wyrwał mu oburącz z za pasa sztylet i pistolet, odwrócił się do mnie i zawołał:
— Mnie przywiązać? To twoje ostatnie słowo!
Wymierzył do mnie, kurek kłapnął i nastąpił huk wystrzału. Zaledwie miałem tyle czasu, żeby rzucić się z całych sił na bok i upadłem na ziemię razem z fotelem. Nie trafił mnie, ale jak się potem okazało, przeleciała kula między Janikiem i Anką, stojącymi poza mną i wbiła się w drzwi.
Nie wiem, jak tego dokazałem z moją zagipsowaną nogą, zaledwie jednak dotknąłem ziemi, powstałem i rzuciłem się nie skokiem, lecz w salto mortale, na mordercę. W tem właśnie miejscu, gdzie był opryszek, zatrzymałem się znowu, pochwyciłem go oburącz i szarpnąłem z sobą razem na ziemię.
Murad Habulam i jego ludzie nie mogli słowa przemówić ze strachu. Nie ruszyli się z miejsca. Suef leżał podemną. Klęczałem mu wpoprzek na obu rękach i cisnąłem głowę do ziemi. W prawej ręce trzymał on jesz-