Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/410

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   382   —

jest tego, że pracuje nad rozwiązaniem światem wstrząsającej kwestyi.
Humun okłamał nas, twierdząc, że śpi pan jego. Właśnie, gdy skręcaliśmy do komnaty, w której Habulam przyjął mnie po przybyciu, wybiegł naprzeciw nas i huknął na mnie groźnie:
— Człowiecze, pozwalasz sobie bić mego służącego? Mam wielką ochotę kazać was wszystkich oćwiczyć! Nie był sam, gdyż znajdowali się przy nim Humun i krawiec Suef, którego zwano Afritem, a poza tą grupą ukazało się jeszcze pięciu, albo sześciu parobków i służebnic.
Nie odpowiedziałem nic, lecz dałem znak Omarowi, żeby sunął mnie dalej. Złość Habulama wzrosła widocznie wskutek mego milczenia, gdyż mijając nas, miotał przekleństwa i groźby, których urzeczywistnienie oddałoby nas na pastwę zupełnego zniszczenia. Gdy dostaliśmy się do drzwi jego pokoju, chciał je Halef otworzyć, lecz Habulam zastawił je sobą i krzyknął:
— Tam nikomu nie wolno! Ja wam zakazuję!
— Ty? — spytał Halef. — Ty nie śmiesz nam nic zakazywać.
— Jestem najwyższą władzą policyjną i sądową w tej miejscowości!
— W takim razie można życzyć szczęścia kochanemu Kilissely. Jeśli najwyższa władza grabi i morduje, to co czynią poddani? Wynoś się z łaski swojej, bo złożę ci ypisz[1] harapem, ale silny bardzo. Zrozumiałeś?
Podniósł harap, a że gospodarz od drzwi nie odstąpił, otrzymał takie uderzenie, że jednym skokiem opuścił swoje stanowisko tak zręcznie, że klown cyrkowyby się nie powstydził. Zarazem krzyknął:

— On mnie bije! Allah to widział, a wy także! Uderzcie na niego! Rzućcie go na ziemię i skrępujcie! Wezwanie to odnosiło się do parobków, tymczasem ani oni, ani Humun, ani Suef nie odważyli się dotknąć

  1. Pocałunek.