Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   221   —

— Który? Ty jeszcze pytasz? Naturalnie ten, którego nazywają effendim.
— I ten wylazłby z nogą bolącą?
— Napewno. O, żeby był kark skręcił zamiast nogi! Podziękowałbym za to Allahowi. Ale widać, że przecież można go zranić.
— Ba! Nie wierzyłem w to nigdy, żeby się go kule nie chwytały. To oszustwo!
— Oszustwo? Teraz wierzę w to mocniej niż poprzednio. Mibarek wziął go na cel, a ja także, gdy głowa jego wysunęła się z dziury. Przysięgnę uroczyście tysiąckrotnie, że nie chybiłem. Wylot lufy, którą przesunąłem przez parkan, był nie dalej jak o trzy łokcie od jego głowy. Widzieliśmy ją całkiem dokładnie. Trafiliśmy obydwaj. Głowa mu się zachwiała, bo tak a kula ma straszną siłę w uderzeniu, ale w tej samej chwili usłyszałem trzask kul o skałę. Odbiły się od głowy i byłyby w nas ugodziły z pewnością, gdyby nas był nie zasłonił parkan. W tej samej chwili złożył się już ten drab i zastrzelił Mibareka. Trafił go pewnie w głowę, bo stary wydał ostatni okrzyk i runął na dół. Ze mną byłoby to samo, gdybym był, co prędzej nie umknął.
— Dziwne, dziwne w najwyższym stopniu!
— Tak. Wiecie przecież, że nie boję się nawet szatana, ale strach mię zbiera wobec tego człowieka. Jego dosięgniesz tylko nożem, albo hajduczym toporem i to mu się dzisiaj dostanie.
— Czy jesteś pewny, że nabiłeś? — spytał Manach el Barsza.
— Tak. Przystemplowałem kulę dwa razy. Pomyślcie sobie, że wypaliłem na cztery stopy od głowy!
— Hm! Gdybym mu mógł choć jedną kulę wsadzić! Spróbowałbym bardzo chętnie.
— Nie waż się! Kula odskoczy na ciebie. Gdybyście posłuchali byli mej rady i napadli na tych drabów, kiedy ich niesiono do chaty! Wówczas mieliśmy ich na pewno.
— Mibarek nam zakazał.