Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   203   —

— Mam sprawę z tym effendim. On oddali się za godzinę, a potem może ci coś doniesie przezemnie. Dlatego polecił mi teraz oświadczyć ci, że masz uczynić wszystko, czego ja zażądam na jego rozkaz.
Gospodarz spojrzał na mnie pytająco, ja zaś potwierdziłem to, poczem rzeźnik opuścił izbę. Widziałem, jak wstąpił do swego domu i wyszedł z niego zaraz potem.
— Panie, ja ciebie nie pojmuję — zaczął gospodarz. — Sądziłem, że uważasz rzeźnika za zbrodniarza, a mimo to dajesz mu takie pełnomocnictwo. Skoro przyjdzie, będę musiał mu być posłusznym.
— Bynajmniej. Postąpiłem tak tylko na pozór i cofam teraz to pełnomocnictwo. Być może, że go do ciebie przyślę, ale w takim razie dam mu kartkę z napisem Allah. Jeżeli pokaże ci taką kartkę, to nie odmówisz mu tego, czego zechce; w przeciwnym razie nie uczynisz zadość jego życzeniu.
— Rozgniewa się na mnie.
— To ci nie zaszkodzi tyle, ileby zaszkodziło, gdybym ja się rozgniewał. Szło mu może o naszą broń i konie. Czy stajnia tu się zamyka?
— Tak, panie.
— To każ umieścić tam nasze konie i niech ich dwaj parobcy pilnują. Zapłacę za to. Tylko nam wydasz konie. Zrozumiałeś?
— Bardzo dobrze. Ale ty wstawiasz mnie w położenie bardzo niemiłe.
— Nie widzę w tem nic niemiłego. Masz nam konie przechować i starać się, żeby ich nie ukradziono. Oto i wszystko. Musiałbyś nam stratę wynagrodzić.
— O nieba! Gdybym ci za karego musiał zapłacić, sprzedałbym chyba cały dom zaraz! Ja sam stanę na straży.
— Zrób to, a teraz przynieś nam coś do jedzenia.
Zjedliśmy, a po upływie godziny przynieśli Osko i Omar lektykę z domu rzeźnika. Wsiadłem do niej, przypomniałem gospodarzowi raz jeszcze, jak się ma zachować i ruszyliśmy w drogę.