Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   92   —

na drodze do Radowicz. Skoro przejedzie, przyniesiesz mi o tem wiadomość.
— A jeżeli nie nadejdzie?
— No, to wrócisz mniej więcej w dwie godziny. Można będzie przypuścić, że już nie pojedzie.
Teraz dopytałem się o fryzyera i poszedłem, aby sobie dać skrócić włosy i wąsy. Właściciel zakładu widział także nasze cuda. Na Wschodzie stanowią golarnie ulubione miejsca zebrań dla wszelakich nowinkarzy. To też nie zdziwiłem się bynajmniej, ujrzawszy izbę pełną ludu.
Ci poczciwcy czatowali na każdy mój ruch i zachowali przez cały czas operacyi golarza głębokie milczenie.
Jeden z nich, siedzący poza mną, wyciągał co chwila rękę, aby pochwycić spadające kosmyki włosów, dopóki golarz po kilku bezowocnych groźnych spojrzeniach nie kopnął go dość silnie i nie zawołał:
— Złodzieju! To, co tu spada, jest moją własnością! Nie okradaj mnie!
Wracając, wstąpiłem do sklepu pończosznika i optyka. U pierwszego kupiłem sobie parę pończoch, sięgających poza kolana, u drugiego zaś okulary z niebieskiemi szkłami ochronnemi.
W trzecim sklepie nabyłem zieloną chustę turbanową, jaką wolno nosić tylko potomkom proroka. W ten sposób przyszedłem do posiadania wszystkiego, czego mi było potrzeba.
Bawiłem poza domem z godzinę. Wróciwszy, zastałem tam już Halefa.
— Zihdi, miałeś słuszność — powiedział. Ten hultaj pojechał.
— Kiedy?
— Już w kilka minut po powrocie do domu.
— Był więc na to już przedtem przygotowany.
— Zapewne, bo musiałby dopiero siodłać swoje zwierzęta.
— Jakie miał zwierzęta?