Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Córka inna, niż ojciec, panie!
— Ale czy zechce mię prowadzić, wiedząc, że działa wbrew rozporządzeniom ojca?
— Zaprowadzi. To ulubienica Marah Durimeh, a ja mówiłam już z nią o emirze, który zwycięża truciznę, którego broni nie można się oprzeć.
Sława moja zatem, jako lekarza cudotwórcy, dostała się aż tutaj. Zdumiony tem zapytałem:
— Kto o tem mówił?
— Twój służący opowiadał ojcu chorej, a Marah Durimeh opowiedziała to znowu Ingdży. Ona bardzo pragnie poznać emira z Frankistanu. Czy zawołać ją, panie?
— Tak, jeżeli to nie będzie zbyt wielką śmiałością.
— Muszę cię jednak najpierw związać, ale tylko na czas, dopóki nie wrócę.
— Dobrze!
Pozwoliłem się wobec tego związać na nowo, poczem stara wyszła z chałupy. Wróciwszy niebawem, oznajmiła, że Ingdża nadejdzie. Rozkrępowała mi ręce, ja zaś spytałem, czy była na wsi i wyraziłem obawę:
— A jeśli cię zauważono we wsi? Masz mnie przecież pilnować!
— O, mężczyzn niema w domu, a kobiety, które mię może widziały, nie zdradzą mnie.
— Gdzie mężczyźni?
— Poszli do Lican.
— Co tam robią?
— Nie pytałam. Co mnie obchodzi, co robią mężczyźni? Gdy przyjdzie Ingdża, to ci może to powie.
Stara usiadła znowu przed drzwiami, ale niebawem wstała pośpiesznie i pobiegła naprzeciw zbliżającej się osoby. Słyszałem cichy szept przed chałupą, poczem zaciemnił się otwór w drzwiach, bo stanęła w nich „perła“.
Pierwszy rzut oka na wchodzącą przekonał mię, że imię Ingdża było tu całkiem na miejscu. Dziewczyna mogła mieć z dziewiętnaście lat, rosła i tak silnej budowy ciała, że śmiało mogła być żoną staropruskiego gwardzisty. Mimo to miała twarz dziewczęco miękką, pokrytą teraz wobec obcego tchnieniem nieśmiałości.
— Sallam, emir! — pozdrowiła prawie szeptem.

137