Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

znajdował się ten sam, który był u mnie poprzednio, jako posłaniec meleka. A więc nie zawiodła mnie moja nieufność!
Przypuszczając szubrawstwo raisa z Szordu, Nedżir broniłem się z całych sił. Leżałem na ziemi z prawą nogą pod koniem, ale miałem wolne ręce, a chociaż usiłowano mnie za nie pochwycić i związać, rozdzieliłem mimo to kilka tęgich ciosów, zanim mnie rozbroili. Ale uporać się z ośmiu ludźmi, o tem mowy nie było, zwłaszcza że wydarli mi broń już prawie podczas upadku.
Wyciągnęli mnie spod konia tak, że mogłem stanąć na nogach. Nie poraz pierwszy byłem skrępowany, ale jeszcze nigdy nie zrobiono mi tego w sposób taki haniebny. Opasali mi ręce rzemieniami w przegubach zaraz za dłonią, a potem pociągnęli lewą rękę przez piersi do prawego, a prawą do lewego ramienia i zawęźlili rzemienie na karku tak mocno, że ściśnięto mi piersi prawdę aż do niemożności oddychania. Oprócz tego związali mi nogi w kolanach tak, że nie mogłem stawiać większych kroków. Dla dopełnienia miary przyprzężono mnie do strzemienia jednego z człapaków, mieli bowiem konie ze sobą i ukryli je tylko podczas napadu w zaroślach.
Od błysku wystrzałów do sprzężenia mnie ze strzemieniem, upłynęły zaledwie trzy minuty. Spodziewałem się, że Mohammed Emin powróci, lecz nie chciałem wołać o pomoc, aby nie okazać się słabym wobec tych ludzi. Przemówić jednak musiałem.
— Czego odemnie chcecie? — spytałem.
— Chcemy mieć tylko ciebie — odrzekł domniemany dowódca. — Chcieliśmy mieć i konia twego, ale nie miałeś go z sobą.
— Kto wy jesteście?
— Czy jesteś kobietą, żeś taki ciekawy?
— Ha! Jesteście psami w służbie Nedżir Beja. Sam nie ważył się na mnie rzucić, przysyła więc swoją sforę, aby mu skóry nie draśnięto!
— Milcz! Dowiesz się wnet, dlaczego bierzemy cię do niewoli. Zachowuj się jednak cicho, bo dostaniesz knebel w usta!

129