Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy nie ruszycie naprzód?
— Na razie nie.
— Ale potem, sikoro bej zostanie wydany?
— Stanie się, co bej postanowi.
— A jeśli melek zechce go wydać dopiero wówczas, gdy się spokojnie cofniecie do Gumri?
— Panie, na to się nie zgadzamy. Nie ruszymy się stąd, dopóki nie zobaczymy władcy Gumri pośród siebie.
— Czego jeszcze żądacie?
— Niczego więcej.
— Posłuchajcie zatem, co wam jeszcze mam powiedzieć. Postępowałem uczciwie względem was i tak samo postąpię względem meleka. Nie namówię go do żadnego ustępstwa na jego szkodę. Przedewszystkiem zaś zapamiętajcie sobie, że beja zabiją natychmiast, skoro tylko opuścicie to miejsce, zanim pokój zostanie ostatecznie zawarty.
— Czy chcesz może doradzać melekowi to morderstwo?
— Niech mnie Allah broni! Nie pozwolę jednak na to, abyście dostali beja na to tylko, żeby was potem poprowadził na Lican.
— Panie, mówisz bardzo zuchwale i szczerze!
— Zwróćcie więc na to przynajmniej uwagę, że postępuję z przyjaciółmi uczciwie. Uzbrójcie się w cierpliwość, dopóki nie wrócę!
Razem z Mohammed Eminem dosiedliśmy koni i opuściliśmy polanę bez eskorty.
— Co masz donieść? — spytał Haddedihn.
Wyjaśniłem mu zlecenie razem z mojemi wątpliwościami. Podczas tego szły konie szybkim krokiem i dotarliśmy już prawie do rzeki, kiedy wydało mi się, że usłyszałem z boku podejrzany szelest. Zwróciłem twarz w tę stronę i ujrzałem błysk dwóch wystrzałów, wymierzonych do mnie i do Mohammeda. Zaraz po huku pognał koń Haddedihna razem z jeźdźcem w zarośla. Do mego lepiej mierzono. Padł w tej chwili na ziemię tak niespodzianie i nagle, że nie miałem nawet czasu nóg wyrwać ze strzemion i dostałem się pod konia. W chwilę potem ujrzałem ośmiu mężczyzn, którzy zaczęli odbierać mi broń i krępować mnie. Wśród nich

128