Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z Mossul ułożył swe sprawozdanie. Nie możemy udać się wprost na zachód.
— W takim razie pozostają nam dwie drogi — rzekł Mohammed.
— Jedna idzie przez Tijari ku Butan, a druga w dół na Cab.
— Obie są nie tyle dla zbiegłego więźnia niebezpieczne, co niepewne wogóle. Wolę jednak drogę na południe, pomimo że wiedzie przez kraj Abu Salmanów.
Z zapatrywaniem tem zgodzili się także inni, a Anglikowi było wszystko jedno. Postanowiono więc jechać przez Gumri do Lican, a stąd wzdłuż rzeki aż do miejsca, gdzie skręca się wielkim kręgiem przez kraj Kurdów Szirwan i Zibar, przeciąć ten luk jazdą w poprzek przez góry Tura Ghara i Hair. Tak musieliśmy się dostać nad brzeg Akry, a wzdłuż niego znowu do Cabu.
Zgodziwszy się na to, udaliśmy się na spoczynek. Spałem twardo i przebudziło mię dopiero uderzenie w bok, zadane mi przez śpiącego obok mnie Anglika.
— Master! — szeptał. — Kroki na dworze! Ktoś się skrada.
Nadsłuchiwałem z uwagą, ale konie były nie całkiem spokojne i nie można było dowierzać słuchowi.
— Zdaje się, że to nic — rzekłem. — Nie jesteśmy w dzikiem polu, gdzie każdy, spowodowany przez człowieka szelest, oznacza bliskość niebezpieczeństwa. Prawdopodobnie nie poszli jeszcze spać we wsi.
— Niech sobie! Położyć się na nos! Well! Dobranoc, master!
Obrócił się na drugą stronę, ale po chwili jął nadsłuchiwać ponownie. Ja także usłyszałem szmer jakiś z dziedzińca.
— Są na dziedzińcu — szepnął mi Lindsay.
— Zdaje się. Uważacie, jaki dobry pies. Zrozumiał, że ma tylko na dach uważać i teraz nie wydaje głosu ze siebie.
— Szlachetna rasa! Nie chce tych drabów spłoszyć, lecz pochwycić!
Teraz potrwało długo, zanim zasnęliśmy. Upłynęło z pół godziny, gdy usłyszałem ciche stąpania przed frontem domu. Trąciłem Lindsaya.
— Słyszę już! — rzekł. — Co oni zamierzają?

12