Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czemu?
— Czy przedsięwzięcie twe w Amadijah uda się, czy też nie, zawsze będzie twym losem ucieczka. Znają drogę, którą uda się syn Mohammed Emina, aby się dostać do swych Haddedihnów, i zagrodzą mu ją. Jakżeż w takim razie pojedziesz?
— Zastosuję się do okoliczności. Moglibyśmy pójść na południe, a potem umykać na Zab Ala, albo konno wzdłuż rzeki Akra. Moglibyśmy także udać się na północ przez góry Tijari i przez Maranan Dagh, potem przejść Khabur i Tygrys, i przez solną pustynię dostać się do Sindżar.
— W takim jednak razie nie zobaczymy się już nigdy.
— Bóg kieruje myślą i krokiem człowieka; jemu to pozostawić należy.
Jechaliśmy dalej; Halef i Baszybożuk za nami. Mój karosz mógł już dostatecznie wypocząć. Jadł przedtem tylko daktyle z Balahat, a teraz musiał się przyzwyczaić do innej strawy, ale to nic nie szkodziło; nabrał ciała zbyt wiele i okazywał taki nadmiar sił, że musiałem go tęgo trzymać kolanami. Byłem zresztą trochę ciekawy, a trochę zaniepokojony co do tego, jakim się okaże, gdy przyjdzie przedzierać się przez śniegiem pokryte góry Kurdystanu.
Przybyliśmy niebawem do Badinanów, którzy przyjęli nas z wesołą gościnnością. Mohammed Emin był już gotów do drogi, to też wyruszyliśmy, pogawędziwszy z godzinę przy uczcie i fajce. Ali Bej podał rękę wszystkim, a mnie na końcu. W oczach miał łzy.
— Emirze, wierzyszli, że cię miłuję? — spytał wzruszony.
— Wiem o tem, lecz i ja rozstaję się w smutku z tobą, którego umiłowała dusza moja.
— Odchodzisz stąd, a ja zostaję, lecz myśli moje pójdą śladem stóp twoich. Pożegnałeś się z Mir Szejk Chanem, on jednak dał mi swe błogosławieństwo, abym w chwili rozstania złożył je na twojej głowie. Bóg niechaj będzie z tobą i pozostanie przy tobie po wszystkie czasy i na wszystkich drogach. Gniew Jego niech dosięga twych wrogów, a łaska Jego niech opromienia przyjaciół twoich. Idziesz na wielkie niebezpieczeństwa, a Mir

81