Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Będą ci potrzebni murarze i cieśle?
— Nie. Wystawimy z głazów prostą budowlę nie wymagającą spajania; każdy mężczyzna, każda kobieta, każde dziecko nawet przyniesie kamień wedle sił swoich, aby żaden z pielgrzymów nie był wykluczony od fundacji odpowiedniego pomnika dla przemienionego.
— Potrzebuję jednak wojowników do strzeżenia Turków! — zauważył Ali Bej.
— Będą się luzować, a w takim razie będziesz ich miał zawsze poddostatkiem. Naradźmy się nad kształtem budowli.
Ponieważ nie brałem w tem udziału, wyszukałem mego tłumacza, aby wziąć odeń rękopis zmarłego. Schował go był w wydrążeniu drzewa thinar. Wydobywszy go stamtąd, usiedliśmy w pobliżu, gdzie mogłem bez przeszkody w dalszym ciągu oddać się moim ćwiczeniom językowym.
Na tem zeszedł cały dzień. Wieczorem zabłysły na wzgórzach otaczających dolinę Szejk Adi światła wartownicze, jedno obok drugiego. Turcy nie mogli ujść, nawet gdyby kajmakam wbrew danemu słowu chciał skorzystać z nocy do pójścia na przebój. Okres ciemności minął bez przeszkody, a rano powrócił Pali. Szybkość i wytrwałość jego konia skróciły znacznie przestrzeń między Szejk Adi a Mossul. Spałem w namiocie beja i byłem tam jeszcze, gdy wszedł posłaniec.
— Czy zastałeś mutessaryfa? — zapytał Ali.
— Tak panie; jeszcze późnym wieczorem.
— Co powiedział?
— Z początku się wściekał i chciał zaćwiczyć mnie na śmierć. Potem kazał zwołać wielu oficerów i swój diwan effendizi[1], z którymi długo się naradzał. Następnie mogłem powrócić.
— Nie byłeś obecny przy tej naradzie?
— Nie.
— Jaką otrzymałeś odpowiedź?
— List do ciebie.
— Pokaż go.

Pali wydobył pismo zamknięte i opatrzone wielkim myhir mutessarifin[2]. Ali Bej otworzył je i oglądnął

  1. Zebranie radnych.
  2. Pieczęć namiestnictwa.
62