Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Święta Dżezidów doznały nadzwyczajnej przeszkody, ale żal z tego powodu nie byt tak wielki, jak radość, że udało się odwrócić wielkie nieszczęście, grożące zebraniu się w Szejk Adi.
— Co się stanie ze świętami? — zapytałem Ali Beja. — Turcy mogą jeszcze kilka dni zabawić tam na dole, a Dżezidzi gotowi nie czekać tak długo.
— Dam im święto większe, niż się spodziewali — odparł.— Znasz dokładnie drogę do doliny Idiz?
— Znam.
— Masz czas. Pojedź tam i sprowadź tu Mir Szejk Chana z Sizejkami i kawałami. Zobaczymy, czy nie znajdą się zwłoki Pir Kameka i pochowamy je w dolinie Idiz.
Była to istotnie idea, zdolna wzbudzić zapał wśród Dżezidów, mnie zaś podobała się myśl obecności na pogrzebie Dżezidy. Wziąłem ze sobą tylko H alefa, a buluka emini zostawiłem w domu.
Powiedziałem wprawdzie, że znam drogę do doliny Idiz, ale jechałem tam z Baadri, a nie z Szejk Adi. Ali Bej myślał zapewne, że jechałem z Selekiem przez Szejk Adi, a ja nie wyjaśniłem mu sprawy, ponieważ chciałem mieć tę przyjemność, że zobaczę, czy odnajdę dolinę, nie znając drogi do niej. Co do kierunku pomylić się nie mogłem, a ślady Dżezidów z dnia poprzedniego powinny były zaprowadzić mię pewnie na miejsce. Jechałem więc krawędzią doliny, dopóki nie dostałem się powyżej świątyni. Aż dotąd spotykałem wielu Dżezidów, którzy gęsto obsadzili zbocze, a potem zwróciłem się wlewo do lasu. Dla oka wprawnego nie było trudno nawet z konia dostrzec wspomniane ślady. Jadąc za nimi, dostaliśmy się niebawem do miejsca, z którego przed kilkoma dniami schodziłem z moim tłumaczem. Tu stała straż z poleceniem zawrócenia każdego niepowołanego. Zsiedliśmy z koni i zostawiliśmy je na górze.
Podczas zejścia przedstawił się oczom naszym szczególnie piękny i nader żywy widok. Tysiące kobiet i dzieci rozłożyły się tam w wysoce malowniczych pozycjach i grupach. Pasły się konie i bydło rogate, owce i kozy spinały się po skałach, ale głosów żadnych słychać nie było. Każdy mówił po cichu, ażeby nie zdradzić kryjówki jakim głosem nieostrożnym. Nad wodą siedział Mir Szejk Chan ze swoimi kapłanami. Przyjęli mnie z wielką ra-

57