Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wiem, o jakim myślisz wypadku, powiadam ci, że ci doniesiono fałszywie. Nie dwu naszych ubiło jednego z was, lecz trzej wasi zamordowali jednego z nas. Postarałem się już o to, żeby wam to udowodnić. Niebawem będzie tu kiajah[1] tej miejscowości, w której czyn popełniono, a z nim i rodzina zamordowanego.
— Może to inny wypadek?
— To ten sam, ale makredż przekręcił go. Nie zrobi już tego więcej. Gdyby zaś było tak, jak mówisz, to nie może to bynajmniej być powodem do zbrojnego napadu na nasze terytorjum.
— Mamy jeszcze drugi powód.
— Jaki?
— Nie zapłaciliście haraczu.
— Zapłaciliśmy go. Co ty wogóle nazywasz haraczem? Myśmy wolni Kurdowie. Co płacimy, płacimy dobrowolnie. Zapłaciliśmy pogłówne, które płaci każdy nie-muzułmanin za uwolnienie od służby wojskowej. Teraz chcecie jeszcze haraczu, który jest właśnie tylko tem zapłaconem już pogłównem. A gdybyście nawet mieli prawo, gdybyśmy nawet nie uiścili mutessaryfowi podatku, to czy to dostateczny powód do napadu na nas? Czy musi napadać właśnie na Szejk Adi, gdzie znajdują się teraz tysiące ludzi, nie przynależnych do Mossul, którzy mu w każdym razie nic nie winni? Kajmakamie, ty i ja wiemy dobrze, czego od nas chce gubernator: pieniędzy i łupów. Nie udało mu się złupić nas, nie mówmy więc o jego powodach. Nie jesteś ani prawnikiem, ani poborcą podatków; jesteś oficerem i dlatego mam z tobą omówić jedynie to, co się odnosi do twojego wojennego zadania. Mów, a ja posłucham.
— Mam od ciebie zażądać haraczu i morderców, a w przeciwnym razie mam na rozkaz mutessaryfa zburzyć Szejk Adi i wszystkie miejscowości Dżezidów, a zabić każdego, kto będzie stawiał mnie opór.
— I zabrać wszystko ze sobą, co tylko posiadają Dżezidzi?
— Wszystko.
— Tak brzmi rozkaz gubernatora?

— Tak.

  1. Naczelnik.
52