Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Gdyby był zniknął, dałbym był znak, a pięciuset moich ludzi zbiegłoby szturmem wdół pod osłoną dział, które byłyby wstrzymały nieprzyjaciela.
— Dziękuję ci, beju. Nic mi się nie stało; tylko miralaj strzelił do mnie, ale chybił.
— Odpokutuje za to.
— On już odpokutował.
Opowiedziałem mu wszystko, na co patrzyłem i powtórzyłem mu słowa pożegnania Pir Kameka ze mną. Słuchał uważnie z najgłębszem wzruszeniem, a gdy skończyłem, rzekł tylko:
— To był bohater!
Potem popadł w głęboką zadumę, z której ocknął się dopiero po chwili.
— I co mówisz? Zabili mojego posła?
— Stracili go, rozstrzelali.
— Kto wydał rozkaz?
— Zapewne miralaj.
— Oh, żeby on jeszcze żył! — zgrzytnął bej. — Przeczuwałem, że się posłańcowi coś stanie. Powiedziałem mu, że walkę rozpocznę na nowo, jeżeli w pół godziny nie wróci. Ale pomszczę go. Dam teraz znak, żeby nareszcie wziąć się do Turków poważnie.
— Zaczekaj jeszcze, mam z tobą przedtem jeszcze pomówić. Wysłał mię do ciebie kajmakam, który teraz dowodzi.
Opowiedziałem mu dosłownie całą rozmowę z podpułkownikiem i makredżem. Gdy wspomniałem o tym ostatnim, bej ściągnął brwi, wysłuchał mię jednak spokojnie do końca.

— A więc makredż jest przy tem! O teraz wiem, komu zawdzięczamy to wszystko! To najgorszy wróg Dżezidów. Nienawidzi ich, jest wampirem, ssącym ich krew. On to nadał temu morderstwu zwrot, dzięki któremu stało się pretekstem do wymuszenia kontrybucji zapomocą napadu. Ale poselstwo moje, wysłane do Stambułu, pójdzie także do Anadoli Kazi Askeri[1], aby mu wręczyć list odemnie, który napisał mi jeszcze Pir Kamek. Znali się wzajemnie i lubili się, a Pir był długi czas jego gościem. On umie odróżnić kłamstwo od prawdy i da nam pomoc.

  1. Najwyższy sędzia Turcji azjatyckiej.
47