Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, a gdzie on?
— Przy swoim koniu.
— Powiedz mu, że może siodłać. Dam mu list. A teraz bądź zdrów, Ifro! Niech Allah strzeże ciebie i twego osła. Nie zapomnij nigdy, że u jego ogona ma wisieć kamień.
Trzej towarzysze siedzieli w izbie uzbrojeni do walki. Halef uściskał mię niemal z radości, a Anglik podał mi rękę z twarzą tak radosną, że widziałem, iż się musiał serdecznie o mnie obawiać.
— Miał niebezpieczeństwo, sir? — zapytał.
— Siedziałem już w tej samej norze, z której wydobyłem Amada el Ghandur.
— Ah! Pyszna przygoda! Był więźniem! Jak długo?
— Dwie minuty.
— I sam się uwolnił?
— Sam, czy wam to opowiedzieć?
— Rozumie się! Well! Yes! Piękny kraj tu, bardzo piękny! Co dnia lepsza przygoda! Opowiedziałem mu po angielsku wszystko i dodałem:
— Za godzinę odjeżdżamy.
Twarz Anglika przybrała pozę bardzo przerażonego pytajnika.
— Do Gumri — dodałem.
— O, było pięknie tu, bardzo pięknie!
— Wczoraj jeszcze nie uważaliście tego za piękne, master Lindsayu.
— Był gniew! Nie miałem co robić! Było mimo to pięknie, bardzo pięknie! Romantycznie! Yes! Jak jest w Gumri?
— O wiele romantyczniej!
— Well! Więc chodźmy tam!
Powstał zaraz, aby pójść do swego konia, a ja miałem teraz czas opowiedzieć dwom innym, co przeżyłem. Nikt z nas tak się nie cieszył odjazdem, jak Mohammed Emin, którego serdecznem życzeniem było zobaczyć syna jak najprędzej. I on podniósł się prędko, aby się przygotować do podróży. Udałem się więc do mojej izby, aby napisać list do Ali Beja. Zawiadomiłem go w zwięzłych słowach o wszystkiem i podziękowałem za oba pisma, które zrobiły mi tak wielką przysługę. Od-

254