Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nieszczęśliwy Selim Aga poszedł za przykładem swego przełożonego i przytulił się w oddaleniu do muru. Był teraz w wielkim kłopocie, z którego musiałem go wybawić.
— Cofnijcie się trochę, ludzie, bo zaczynam.
Skierowałem ku nim lufy pistoletów i tem usunąłem ich od otworu. Po szybkiem natężeniu sił stanąłem przed komendantem, trzymając mu pistolet pod nosem.
— Mutesselimie, tam na dole nie znalazłem żadnych śladów.
— Allah illa Allah! Emirze, weź tę broń precz!
Że sam miał za pasem coś takiego do strzelania, to, jak widać, nie przyszło mu wcale na myśl.
— Wróci ona na swoje miejsce dopiero wówczas, gdy ci dozorcy pójdą na górę. Selimie Ago, odpraw ich!
Rozkazu tego posłuchał Aga natychmiast.
— Wynoście się i nie pokazujcie się więcej.
Zrejterowali czemprędzej na schody.
— Tak, teraz schowam broń. O mutesselimie, do jakiej to hańby doprowadziłeś sam siebie! Twój podstęp nic ci nie pomógł i teraz stoisz tu, jak fakara ginakiar[1] zmuszony prosić o łaskę. Dlaczego chciałeś mnie zamknąć?
— Bo muszę zrobić rewizję u ciebie.
— A ja nie mogę być przytem?
— Broniłbyś się.
— Ah! więc masz respekt przedemną? Przyjemnie mi to usłyszeć! I czyż sądzisz, że tamci by się nie bronili?
— Tyś najgorszy, ich zaś nie balibyśmy się.
— Mylisz się, mutesselimie. Jestem najłagodniejszy z nich wszystkich. Mój hadżi Halef Omar to bohater, hadżi Lindsay Bej, to okrutnik, a ten trzeci, którego jeszcze nie znasz, przewyższa nawet obydwu. Wyszedłbyś od nich chyba nieżywy! Jak długo, zdaniem twojem, siedziałbym w tej norze?
— Dopóki by się mnie podobało!

— Tak sądzisz? Popatrz na tę broń i ten worek z kulami i patronami! Powystrzelałbym z drzwi rygle i zawiasy i stałbym tu we dwie minuty, jak stoję teraz.

  1. Skazaniec.
242