Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy tam znowu znajduje się jaki pagórek?
— Nie, tu już równina — odparł Selek.
— A może jest tam jakie zagłębienie, dolina, w której mogły poznikać światła?
— Nie.
— Albo las...
— Tak jest, emirze! — wtrącił prędko. — Tam, gdzie zniknęły, znajduje się lasek oliwny.
— Aha! Zostaniesz więc z końmi tutaj i będziesz na nas czekać, Halef zaś będzie mi towarzyrzyć.
— Panie, weź mnie także ze sobą! — prosił.
— Zwierzęta zdradziłyby nas.
— Uwiążemy je.
— Mój karosz jest zbyt cenny, ażebym miał zostawiać go bez nadzoru. Zresztą nie umiesz naprawdę skradać się. Usłyszanoby cię lub nawet zobaczono.
— Emirze, umiem to!
— Bądź cicho! — wtrącił Halef. — Ja także sądziłem, że umiem zaczołgać się w sam środek duaru i zabrać stamtąd najlepszego konia, kiedy jednak przyszło popisać się tem przed effendim, musiałem się zawstydzić, jak chłopiec. Pociesz się jednak tem, że Allah nie chciał, aby z ciebie była jaszczurka.
Pozostawiliśmy strzelby i ruszyliśmy naprzód. Światła było właśnie na tyle, że można było o pięćdziesiąt kroków jako tako rozpoznać człowieka. Przed nami wynurzył się niebawem ciemny przedmiot, którego rozmiary rosły z każdym krokiem — był to lasek oliwny. W odległości, którą mogliśmy przejść w pięć do sześciu minut, zatrzymałem się przed lasem i nadsłuchiwałem z wytężoną uwagą. Nie słychać było najmniejszego szmeru.
— Postępuj za mną tak, żeby nasze osoby tworzyły jedną linję.
Miałem na sobie tylko ciemną bluzę i takież spodnie, na głowie zaś tarbusz, z którego odwinąłem chustę turbanu. Dzięki temu nie łatwo było odróżnić mnie od ciemnego terenu. Z Halefem było to samo.
Bez szmeru posuwaliśmy się dalej. Wtem doszedł nas trzask łamanych gałęzi. Położyliśmy się na ziemi i czołgaliśmy się powoli naprzód. Trzask i łamanie były coraz głośniejsze.
— Zbierają gałęzie, może na ognisko.

15