Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Kto ja jestem, to tu nie należy do rzeczy, ale widzisz, że wiem o wszystkiem i oczekuję, że spełnisz swoją powinność.
— Effendi, spełnię ją. Makredżu, nie mogę inaczej; tu napisano; muszę cię uwięzić.
— Zrób to! — odparł makredż.
Sztylet błysnął mu w ręku. Piorunem przemknął koło mnie przez pokój i wypadł za drzwi. Pośpieszyliśmy za nim i nadbiegliśmy właśnie w chwili, kiedy go obalono na ziemię. Selek, który mi towarzyszył, klęczał teraz na nim i usiłował wyrwać mu z ręki nóż. Ucieczka była już w każdym razie niemożliwa. Rozbrojonego sprowadzono napowrót do selamliku.
— Kto jest ten człowiek? — spytał komendant, wskazując na Seleka.
— To posłaniec przysłany mi z Baadri przez Ali Beja. On tam powraca, więc pozwól mu towarzyszyć przewiezieniu jeńca. W ten sposób będziemy mieli pewność, że makredż nie ujdzie. Ale ja mam ci oddać jeszcze jednego więźnia.
— Kogo, panie?
— Każ przyjść temu Arnaucie, który mię zaskarżył!
— Sprowadzić go! — rozkazał.
Jeden z poruczników wyszedł i sprowadził Arnautę, nie przypuszczającego zwrotu rzeczy na swoją niekorzyść.
— Zapytaj go tylko — rzekłem — gdzie podział swoją broń.
— Gdzie ją masz?
— Zabrano mi ją.
— Gdzie?
— We śnie.
— Kłamie, mutesselimie! Tego człowieka dał hadżiemu Lindsay bejowi mutessaryf. Strzelił do mnie i uciekł, a potem na drodze czatował na mnie i wystrzelił do mnie z gąszczu leśnego dwa razy, ale chybił. Mój pies go przytrzymał, lecz dałem upust mej łasce, przebaczyłem mu i pozwoliłem mu umknąć. Przy tej sposobności odebraliśmy mu broń, którą mój kawas posiada dotychczas. Czy mam kazać przyjść świadkom, by potwierdzili, że mówię prawdę?

201