Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nia i zgodził się na konfiskatę prochu i ołowiu, ale mutesselim na to nie przystał. Zażądał skonfiskowanego towaru, cła, grzywny, oraz zapłacenia kosztów śledztwa i więzienia tak, że z dwudziestu pjastrów zrobiło się sto czterdzieści. Dopóki nie zapłaci się tego, nie wyda tych ludzi, a liczy sobie po dziesięć pjastrów dziennie tytułem kosztów utrzymania.
— Czy w tej sprawie chciałeś z nim mówić?
— Tak jest.
— Miałeś mu zapłacić tę kwotę?
— Nie.
— Tylko rokować z nim? To nie doprowadziłoby do niczego.
— Mam mu powiedzieć, że schwytamy każdego człowieka z Amadijah, który znajdzie się na naszem terytorjum i zatrzymamy go, dopóki nie wyda nam tych ludzi.
— A więc represalje! To nie odniosłoby wielkiego skutku. Jemu spewnością obojętne, czy jakiś mieszkaniec Amadijah jest u was w niewoli, czy nie. Musicie przy tem wziąć pod rozwagę, że z takiego postępowania mogą łatwo wyniknąć duże konflikty. Byłoby najlepiej, gdyby tym ludziom udało się umknąć.
— To bej także mówi, ale ucieczka niemożliwa.
— Czemu nie? Czy straż taka ostra?
— Ah, o straż nie troszczymy się wcale. To tylko sierżant z trzema ludźmi, których pokonalibyśmy prędko, ale powstałby hałas, bardzo niebezpieczny.
— Niebezpieczny? Hm!
— Główne to, że niepodobna dostać się do więzienia.
— Czemu?
— Mury za silne, a wejście zamknięte dwojgiem drzwi obitych żelazem. Więzienie przytyka do domu, w którym mieszka aga Arnautów. Każdy niezwykły szmer może zwrócić jego uwagę i zgubić nas. Musimy się wyrzec myśli o ucieczce.
— Nawet, gdyby znalazł się człowiek, gotów wam dopomóc?
— Któżby to był?
— Ja.
— Ty, emirze? O to byłoby dobre! A jak ja byłbym wdzięczny! Ci dwaj ludzie, to mój ojciec i brat.

140