Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Powiedz to!
— Wiele dni temu prowadzili tędy wojownicy mutessaryfa pojmanego Araba. Zatrzymali się u mnie. Był to syn szejka Haddedihnów i miano go trzymać w niewoli w Amadijah. Był tak podobny do twego przyjaciela, jak syn do ojca.
— Takie podobieństwa trafiają się bardzo często.
— Wiem o tem i nie chcę wydzierać ci tajemnicy, ale jedno ci powiem: Wracając z Amadijah, zajedź do mnie, czy to we dnie, czy w nocy, potajemnie, czy otwarcie. Miło mi będzie, gdy także będzie z tobą młody Arab, o którym mówiłem.
— Dziękuję ci!
— Nie masz mi za co dziękować. Dałeś mi wodę z świętego Cem-Cem, a ja strzec cię będę w każdej potrzebie i niebezpieczeństwie. Jeżeli jednak droga twoja poprowadzi gdzieindziej, to spełń mą jedną prośbę.
— Jaką?
— W dolinie Berwari leży zamek Gumri. Tam mieszka syn sławnego Abd el Summit Beja. Jedna z moich córek jest jego żoną. Pozdrów ją i jego odemnie. Dam ci znak, po którym poznają, żeś moim przyjacielem.
— Zrobię to.
— Objaw im każdą prośbę, jaką masz na sercu, a oni spełnią ją chętnie, bo żaden dzielny Kurd nie lubi Turków, ani mutessaryfa z Mossul.
Wszedłem do domu. Wiedziałem, co zamierzał ten porządny człowiek. Odgadł, jakie mamy zadanie i chciał mi się na każdy wypadek przysłużyć. Poszedłem spać, zabierając psa z sobą. Kiedy zbudziliśmy się nazajutrz, dano nam znać, że tłumacz Anglika opuścił już Spandareh i pojechał drogą do Bebozi.
Spaliśmy z Mohammed Eminem w jednej komnacie, Anglikowi zaś wyznaczono inny pokój. Przyszedł do nas przywitany głośnym śmiechem. Niepodobna sobie wyobrazić widoku, jaki przedstawiał poczciwy master Lindsay. Od szyi aż do stóp był czerwony i czarny, a na wysokiej śpiczastej głowie miał podobną do odwróconego worka kawy czapkę kurdyjską, z której, jak macki polipa, zwieszały się długie wstążki.
— Good morning! Czemu się śmiać? — powitał nas bardzo poważnie.

100