Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy jest tu jaki urubaszi?[1]
— Niema.
— Czy jest tu, ktoby pojechał teraz do Amadijah i przywiózł odzież dla tego obcego?
— Jesteś moim gościem, a ja mam nowe panbukah[2]; pożyczę mu chętnie.
— I turban także?
— Tu niema nikogo, ktoby miał dwa turbany, ale możesz łatwo dostać czapkę.
— Jakiego rodzaju?
— Dam ci kulik[3], który się nada dla niego.
— Jakiego koloru?
— Czerwony z czarnemi wstęgami.
— Proszę cię zatem, żebyś się o to wszystko postarał na jutro rano. Przydasz nam człowieka, któremu zapłacimy. Oddamy mu w Amachjah ubranie dla ciebie. Życzę sobie jednak, żeby o tej sprawie nie mówić.
— Będziemy milczeć obydwaj, ja i mój posłaniec.
Teraz ukazała się wieczerza dla Anglika. Dostał trochę zostawionych przez nas resztek, którym nadano jednak pozory nowości. Miał widocznie nie tylko apetyt, lecz był poprostu głodny; między jego długiemi, szerokiemi, żółto połyskującemi zębami zniknęła większa część tego, co mu podano. Zauważyłem z zadowoleniem, że podano mu także jedną z tych małych pieczeni, którą wziąłem był za gołębie. Nie zostawił z niej ani kosteczki. Potem postawiono przed nim misternie wyrzeźbiony, drewniany talerz, a na nim dańko w formie befsztyka, wydającego tak miłą woń, że sam nabrałem apetytu, chociaż wbrew nawet zwyczajowi mojemu zjadłem już bardzo dużo. Musiałem się dowiedzieć, co to było.
— Sidna, co to za piękna potrawa? — spytałem panią, usługującą Anglikowi.
— To czekurdżek[4] — odpowiedziała.
— Jak się to przyrządza?
— Przyrumienia się szarańcze, tłucze się je drobno i wkłada w ziemię, gdzie leżą, dopóki nie zaczną cuchnąć. Potem ciasto piecze się na oliwie.

Także nie źle! Postanowiłem nie zataić przed poczciwym master Fowling-bullem tej wysoce wrażnej recep-

  1. Krawiec lub handlarz ubraniami.
  2. Ubranie wełniane.
  3. Czapka filcowa lub z koziej wełny.
  4. Szarańcza.
93