Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

suszone jabłka i winogrona, a polem fajki doszły do swoich praw.
Paląc silny, ostry i mało sfermentowany tytoń, usłyszeliśmy z dołu głośną rozmowę.
Naczelnik wyszedł, aby o jej powodach usłyszeć, a że wejście zostawił otworem, mogliśmy słyszeć każde słowo.
— Kto tam? — zapytał.
— Czego on chce? — usłyszałem inny głos w języku angielskim.
— Pyta się, kto tu? — odpowiedział trzeci po angielsku.
— Co znaczy po turecku: ja?
— Ben.
— Well! Ben!!! — zawołało coś w górę do gospodarza.
— Ben? — zapytał naczelnik. — Jak się nazywasz?
— Czego on chce? — zapytał ten sam klekocący, tak mi znajomy głos, że zerwałem się na myśl o obecności jego właściciela.
— Pyta, jak się pan nazywasz.
— Sir Dawid Lindsay! — zawołał w górę.
W chwilę potem stałem obok niego w sieni. Tak, stał tam oparty o ścianę i oświetlony ogniem z paleniska. To był ten szary cylinder, ta długa wąska głowa, te szerokie usta, ten nos sierra morena; ta naga, chuda szyja; ten szeroki kołnierzyk, szary krawat w kratki, szara bluza w kratki, szara kamizelka w kratki, szare spodnie w kratki, szare kamasze w kratki i szare od pyłu buty. W prawicy dzierżył słynną siekierę, przeznaczoną do wykrywania fowling-bullów i innych starożytności.
— Master Lindsay! — zawołałem.
— Well! Kto być? Oh!... ah!... to wy?
Rozwarł oczy, a jeszcze szerzej usta i zdumiewał się tak nademną, jak nad człowiekiem powstałym z martwych.
— Jak przyszliście tu do Spandarch, sir? — zapytałem tak samo niemal zdumiony, jak on.
— Ja? Weil! Konno!
— Oczywiście! Ale czego szukacie tutaj?
— Ja? Oh! Hm! Was i fowling-bullów.
— Mnie?
— Yes! Będę opowiadać, ale najprzód się kłócić.

88