Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Uderzyłeś go tak, że ducha utracił. To był posłaniec, a wyście go pojmali. Giaur, który uderzy wiernego, traci prawą rękę, powiada kuran. Poniesiesz więc za to karę!
— A kto przelewa krew ludzką, tego krew powinna być przelana, powiada biblia, święta księga chrześcijan. Spotka cię zatem kara, Hedżan-beju!
Te słowa z ro biły takie wrażenie, jakgdyby piorun uderzył w członków karawany. Trudy i niedostatki osłabiły ich i zniechęciły, a głód i pragnienie przekręcały im wnętrzności. Byliby pewnie rozbójnikom nie stawili oporu, skoro samo to imię zwaliło ich niemal z koni i wielbłądów.
Uelad Slimana także zaskoczyło to niespodzianie. O tem, że khabir się wygadał, nie mógł jeszcze nic wiedzieć, lecz zobaczył wrażenie swego imienia, widział przy sobie pięciu odważnych ludzi, a na każdy wypadek spodziewał się, że brat jego i cała gum jest w pobliżu, miał więc odwagę nie wypierać się swego imienia, lecz przyznał się do niego.
— Allah kerihm, Bóg jest łaskaw, a ja jestem Hedżan-bej. Kaffila zajdzie jutro cało do Safileh, jeśli mi wyda Franka i jego sługi. Złaź z dżemela, giaurze, i ucałuj moje obuwie!
Wszyscy Arabowie odstąpili od nas: tak dalece lękano się tego człowieka.
— Ty jednak zabijesz kaffilę — odpowiedziałem ja spokojnie.
— Ten khabir jest zdrajcą; on zaprowadzi ją do Bab-el-Ghud, gdzie gum dzisiaj w nocy na nią napadnie.
— Kłamiesz! — huknął.
— Człowiecze, strzeż się, byś jeszcze raz nie nazwał mnie, chrześcijanina, kłamcą, bo...
— Agreb, niedźwiadku, język twój jest trucizną — przerwał mi dwa razy tak głośno.
— Ty kłamiesz! Mój wielbłąd stał tuż obok jego. Zaledwie on wymówił ostatnie słowo, świsnął w powietrzu mój harap i trzasnął go po twarzy tak, że krew