Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy nie powiedziałeś — bronił się dowódca poganiaczy wielbłądów — że należysz do Kubabisz? Ich duary są w Kordofanie. Jak możesz drogę do Safileh znać lepiej od Tuarega, który nią jeździł sto razy? Kubabisz znaczy: pasterze owiec. Oni właśnie pasą owce, rozmawiają z owcami, jadają owce i odziewają się nawet skórami i wełną owiec. Nic więc dziwnego, że sami stali się owcami, nie mającemi rozumnej duszy, lecz beczą głupstwa, jak owce. Wstydź się i zamknij gębę, Kubaszi!
Hassan otwierał już usta do siarczystej repliki, gdy zaszło coś, co zmusiło go do milczenia i zajęło powszechną, a szczególnie moją, uwagę.
Oto za nami nadjechało w szybkim biegu czterech jeźdźców, którzy zatrzymali się na chwilę na widok stojącej karawany, potem zaś zbliżyli się do niej całkiem. Wszyscy siedzieli na biszarinach, a w jednym z nich poznałem Uelad Slimana, który mi darował wielbłąda, w drugim zaś posłańca, którego uwięziliśmy w Algierze. Widocznie wydostawszy się w jakiś sposób na wolność, powrócił do duaru w górach Aures, a jeden z braci-opryszków puścił się zaraz ze swoimi w drogę, by donieść o tem, że poselstwo się nie powiodło. Może znali już cel mojej podróży, ale jeśli tak nawet nie było, to w każdym razie znajdowałem się teraz w niebezpieczeństwie. Skinąłem na Józefa i Tebu, żeby stanęli u mego boku.
— Sailam aalejkum! — pozdrowił głośno Uelad Sliman, nie zauważywszy mnie i Józefa, ponieważ staliśmy za innymi.
— Kto jest khabirem w tej kaffili?
— Ja — odpowiedział Tuareg z podstępnym błyskiem oczu.
— Dokąd dążycie?
— Do Safileh.
— Bismillah, to dobrze. Ja także zmierzam do Safileh i pojadę z wami.
Tak więc bez pytania i prośby załatwił się ten człowiek krótko i obchodził się już z karawaną jakby