prawym muzułmaninem i nieposłusznym, który musi pójść do dżehenny. Wyglądało to tak, jak gdyby dostał pewnego rodzaju obłąkania, którego przyczynę postanowiłem wyśledzić. Na razie jednak trzeba było oddać się przewodnictwu umysłowo chorego człowieka przy zachowaniu wszelkich ostrożności, co mnie bolało bardzo wobec tego, że z innej strony zasługiwał na pełne zaufanie.
Było nas ciągle jeszcze tylko trzech. Mieliśmy dostateczną ilość jucznych wielbłądów, aby dzielić na nie ciężary, więc jechaliśmy z dwa razy większą szybkością, aniżeli zwykła karawana i byliśmy już pewni, że po trzech dniach drogi dostaniemy się do Bab-el-Ghud. Ponieważ mój hedżin biegł najlepiej ze wszystkich wielbłądów, przeto wyruszałem rano zwykle później, aniżeli Józef i Hassan, a dopędziwszy ich, wyprzedzałem o kawałek drogi, aby — zanim się zbliżą — wypalić, spokojnie czibuk lub wzbogacić jakim okazem mój; zbiór naturaliów.
Tak i teraz niósł mnie mój wielbłąd samego między ławicami, od czasu do czasu zatrzymywałem go, by się przysłuchać osobliwemu dźwiękowi piasku, który, choć prawie niedosłyszalny, dawał się jednak uchwycić wprawnemu uchu. Poszczególne ziarnka dotykały się, popychały w górę po zachodniej stronie ławic, potem spadały na dół, wywołując ów szczególny, śpiewny prawie szmer, podobny do tajemnego szeptu miliona lilipucich gardziołków. Te niezliczone mirjady ziarnek toczyły się ciągle, chociaż najlżejszego powiewu nie zauważyłem. Raz wprawione w ruch zachowywały go nawet w tak małych drgnieniach powietrza, że ich skóra ludzka nie czuła.
Wtem pomiędzy dwoma wzniesieniami gruntu dostrzegłem wzgórek piaskowy, który nie mógł powstać w sposób naturalny. Kazałem hedżinowi uklęknąć i zsiadłem, aby grunt zbadać. Mój domysł okazał się słusznym. Tu leżał trup Araba razem ze zwłokami wielbłąda, a wędrowny piasek już je zagrzebał. Zwierzę
Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/75
Wygląd
Ta strona została przepisana.