Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/503

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

będzie ci posłuszny, a mego sztućca nie potrafisz użyć. Ręka twoja nie spowoduje ani jednego strzału.
Przed nim leżał mój sztuciec. Na tem właśnie oparłem mój plan ocalenia. Chciałem uwolnienie nasze samemu sobie zawdzięczać, a spotkanie z Fatimą Marryah wygrać tylko jako atut ostatni. Halef, leżący po mojej prawej ręce, powiedział do mnie po moich ostatnich słowach w narzeczu mogrebin, którego Kurdowie nie rozumieli:
— Sidi, on już podczas tego, kiedy leżałeś bez przytomności, próbował wielokrotnie wystrzelić ze sztućca, ale mu się to nie udało. Bądź rozumny i udawaj, że chcesz mu pokazać. Potem nas już ocalisz.
— Taki właśnie jest mój plan — odpowiedziałem Haiefowi w tem sam em narzeczu. — ja...
— Milcz! — huknął szejk na mnie. — Nie wolno wam mówić do siebie językiem, którego my nie rozumiemy. Co się tyczy twojej strzelby, to musisz mi chwyty pokazać.
— A jeśli tego nie zrobię?
— To zginiesz śmiercią dziesięćkrotną. Macie być rozstrzelani; jeśli zaś nie powiesz mi tego, co chcemy wiedzieć, to przywiążemy cię do drzewa i spalimy na powolnym ogniu, założonym od dołu.
Po Kurdach można się spodziewać takiego okrucieństwa. Udałem przestrach, lecz opierałem się mimoto na pozór spełnieniu jego życzenia, dopóki nie zaostrzył swej groźby i nie zmusił mnie do uległości. Powiedziałem jednak, że skrępowanemi rękoma nie mogę mu pokazać, jak się używa strzelby.
— Ja uwolnię ci ręce — odrzekł uradowany. — Ja sam rzemień rozwiążę.
Przyszedł do mnie z pośpiechem, rozkrępował mi ręce i podał strzelbę. Teraz wygrana była po naszej stronie. Mogliśmy sobie pójść, kiedy i gdzieby się nam podobało. Wstałem, złożyłem się i rzekłem:
— Uważaj, jak strzelam! Popatrz tam na tę najdłuższą dębową gałąź na dole. Na niej są cztery galasówki, które ja zestrzelę. Uważajcie!