ich dotknąć. Ja sam wejdę jako gość do twego mieszkania, by w niem odpocząć. Po kilku krótkich wskazówkach, udzielonych Halefowi, wszedłem do izby mieszkalnej. Na twardo ubitej ziemi leżały wzdłuż ścian grube rogoże ze słomy i z sitowia, a w środku ściany głównej znajdowało się wzniesienie, nakryte dywanem. Było to zapewne miejsce honorowe, lecz ja nie wahałem się ani przez chwilą i usadowiłem się na niem wygodnie. Położywszy obie strzelby tuż obok siebie, usiadłem w tej postawie, którą na Wschodzie nazywają rahat otturmak, spoczynkiem członków.
— Pozwól, że przechowam broń twoją! — rzekł pan domu, który udał się za mną razem z synem i jego żoną.
Na to ja odpowiedziałem:
— Se idwar[1] nie rozstaje się nigdy ze swoją bronią, taksamo jak suar[2] ze swoim koniem. Kto się ośmieli dotknąć mego konia lub broni, zginie, a ty poniesiesz, winę tego nieszczęścia.
— Dlaczego?
— Nie dopełniłeś obowiązku przyjaciela i nie powitałeś mnie w twoim hani. Zmuszasz mnie do tego, żebym ciebie i twoich ludzi uważał za podejrzanych.
— Jestem twoim przyjacielem i nie doradzę ci nic takiego, co by mogło narazić życie twoje na niebezpieczeństwo.
— Teraz zaczynasz być zrozumiałym! Wiedz, że emir Kara Ben Nemzi żadnych rad nie potrzebuje. Życie moje jest w ręku Boga, on dał mi tę broń, ażebym życia mego bronił. Tu stoją dzbany z wodą i chleb na wiele dni. Czy mam cię poczęstować kulą, a potem użyć tego domu jako fortecy, z której będę mógł łatwo wysłać twoich Zibarów do dżehenny jednego po drugim?
— My mamy także broń!
— Sus ol, cicho bądź! Wasza broń na nic wam